*rok 1987*
Vincent
Minęły cztery lata od śmierci rodziców. Z początku było naprawdę ciężko. Znaleźć pracę, dom. Dzięki pomocy ciotki przynajmniej nie skończyliśmy wygłodzeni pod mostem. Jednak już nigdy się nie odezwała. Czuję że gdyby to zrobiła bardziej naraziłaby nas niż pomogła.
Okazało się także, że zaledwie rok po zamknięciu Fredbear Family Diner firma otworzyła nową pizzerie. Freddy Fazbear’s Pizza. Scott pracował tam jako pomocnik właściciela lokalu. Zostawianie instrukcji nowym pracownikom wychodzi mu tak samo dobrze jak jego ojcu.
Pizzeria mieściła się w innym mieście więc Scott przeprowadził się. Jak powiedział Firma wysłała jego ojca na emeryturę i zaproponowała mu posadę menadżera jako, że jest zaznajomiony z starą lokacją i historią firmy. Więc kiedy ja się zgłosiłem także chętnie mnie przyjęto, a nawet jeśli nie chcieliby mnie to Scott dałby mi i tak tą fuchę.
Z początku było dobrze. W końcu znalazłem pracę i mieszkanie niedaleko pizzerii. Było ciężko. Musiałem jakoś połączyć opiekę nad siostrą z pracą na dziennej zmianie, ale jakoś mi się to udawało. Lecz byłem bardzo wyczerpany, a te dzieciaki doprowadzały mnie do szaleństwa. Ciągle krzyczały, piszczały i płakały! Pchały się tam gdzie nie wolno, chciały szarpać za sztuczne futro robotów. Czasami ciężko było to wytrzymać i chciałem po prostu żeby zdechły, ale … ale nie chciałem zabić.
Dwa lata temu. Doskonale pamiętam ten dzień. Czy może raczej dwa dni.
Pamiętam jak pewien dzieciak płakał pod pizzerią. Odbywało się wtedy przyjęcie, a ja byłem spóźniony na moją zmianę. Prawie zasypiałem za kierownicą, Alexsis poprzedniego dnia miała gorączkę. Byłem poddenerwowany i nerwowy, a ten dzieciak. Nie wiem dlaczego, ale kiedy go zobaczyłem wypełniła mnie wściekłość, która zbierała się przez ten czas. Straciłem nad sobą kontrolę. Zabiłem go. Z zimną krwią wbiłem mu nuż w plecy. Kiedy odzyskałem nad sobą panowanie dzieciak był martwy, a ja spanikowałem. Nie chciałem tego zrobić. Wsiadłem do samochodu i uciekłem.
Następnego dnia byłem pewny, że w pizzerii będzie czekać na mnie policja. Myliłem się. Policja nic nie wiedziała o morderstwie. Nikt nic nie wiedział. Jedyne co według Scotta wydarzyło się to to przyjęcie i kontrola z firmy. Od szefa dostałem tylko naganę za niepojawienie się poprzedniego dnia w pracy. Przemilczałem to. Lecz wciąż byłem nerwowy, nawet jeszcze bardziej niż zwykle. Nie rozumiałem co się stało z ciałem tego dzieciaka.
Potem coś takiego zdarzyło się pół roku później. Znowu przyjęcie, znowu coś nade mną zapanowało i znowu nie miałem kontroli nad tym co robiłem. Byłem jednocześnie przerażony i spragniony krwi tych dzieci. Co mnie jeszcze bardziej przerażało.
Zwabiłem pięcioro dzieci do Safe Room. A tam ich zabiłem. To sprawiało jakąś chorą radość, ale czułem się bardziej chory niż radosny. Kiedy odzyskałem nad sobą kontrolę było za późno. Ten dzieciaki. Wyładowałem na nich swoje nerwy i zabiłem. Ponownie uciekłem.
Niedługo potem w gazetach zaczęto pisać o zaginięciu tej piątki. Scott i Fritz – nocny strażnik zauważyli mój fatalny nastrój. Zwłaszcza kiedy mówiono przy mnie o tych dzieciakach.
Więc powiedziałem im... i tak nie mogłem tego już ukrywać. Na szczęście zrozumieli, zwłaszcza Scott. On widział już co się dzieje kiedy mi odwala. Czarne oczy. Fritza znałem od niedawna, ale naprawdę polubił Alexsis. Nieraz kupował jej coś słodkiego. Nie zgłosił się na policje choćby ze względu na nią.
Ze względu na pogłoski zamknięto pizzerie. Na dwa miesiące. Można by pomyśleć, że po takiej antyreklamie dla firmy nie otworzą ponownie, lecz tylko wymienili animatroniki na jakieś plastikowe toy modele. Starsze poszły w odstawkę. Podobno cuchną stęchlizną.
Scott przeniósł mnie na nocną zmianę. Teraz Fritz jest na dziennej. Animatrony zaczęły się dziwnie zachowywać. Ostatnio w nocy zaatakowały mnie. Scott powziął nowe środki zabezpieczające. W robotach jest jakaś usterka. Choć uważam, że to nie usterka. One mówiły do mnie. Mówiły że to moja wina, że zapłacę. Nie jestem szalony lub przemęczony, jestem prawie pewien że są opętane.
Nic jednak na to nie poradzę. Firma nie życzy sobie żeby ich kosztowne zabawki zostały uszkodzone. Nie stać mnie na zapłacenie za te plastiki, a teraz na dodatek mam złamana rękę. Cholerstwa są silniejsze niż wyglądają.
Pan Frazbear - mój szef zatrudnił na moje miejsce jakiegoś Jeremiego. Fajny chłopak, ale nie przepada za nami pracownikami Freddy Fazbear’s. Ma własnych kumpli.
Choć nie podoba mi się wizja zostawiania chłopaka samego na noc z tymi nawiedzonymi pokrakami nie zrezygnuję z płatnego urlopu. Przyda mi się odpoczynek i mogę w końcu zabrać siostrę na festyn. Tak bardzo chciała iść, nie potrafię jej odmówić. Mam tylko nadzieję że Jeremy sobie poradzi z tymi robotami.
Znacie
tą datę? 87…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz