Kiedy otworzyłam oczy spostrzegłam, że nie znajduję się w tym samym miejscu. Przeciwnie, przede mną rozciągał się widok na jakąś współczesną metropolie. Na obrzeżach miasta znajdowało się dość sporo starych kamienic.
Kiedy się obejrzałam zobaczyłam szczątki jakiegoś starego budynku. Chwila, ten budynek.
To przecież to samo miejsce, w którym Maxwell występował razem z Charlie! Dokładnie to samo miejsce w którym księga uwolniła swoją prawdziwą moc i sprowadziła ich do tamtego świata.
Po chwili zauważyłam, że wokół mnie jest reszta. Wszyscy którzy byli uwięzieni, teraz byli wolni.
- Charlie! - spojrzałam kierunku głosy. To był Maxwell. Był uwolniony od okowów koszmarnego tronu i miał na sobie ten sam strój co dnia występu.
Tak samo Charlie.
Kobieta leżała nieprzytomna. Maxwell chwycił ja w ramiona i lekko potrząsną starając się ją zbudzić.
Charlie zaczęła powoli otwierać oczy. Już nie były czarne jak poprzednio. Były normalne.
Ona także została uwolniona z okowów Cieni.
- Maxwell? Co... Co się stało? - spytała słabo.
- To nie ważne. Ważne że jesteśmy wolin i znów mam cię przy sobie. - powiedział Maxwell na skraju łez radości i przytulił do siebie zdezorientowaną Charlie, która po chwili zaczęła się śmiać. Zapewne z radości którą teraz czuła.
To był wzruszający widok. I wszyscy mogli z pewnością to potwierdzić bo z uśmiechami wpatrywali się w dwójkę.
Mówiąc wszyscy to chyba jednak się myliłam. Brakuje jednej osoby z całej naszej grupy. Brakuje Wilsona.
Rozglądałam się, ale po naukowcu nie było śladu. Ruszyłam więc w którąś stronę by go poszukać. A mówiąc "w którąś stronę" mam na myśli stary dwór na wzniesieniu, oddalony trochę od miasta.
Budynek był stary i zaniedbany. Częściowo porósł go ciemny bluszcz, a ogród był zarośnięty chwastami i pełny pozostałości roślin, które kiedyś pielęgnowane sprawiały że to miejsce wyglądało pięknie. Teraz, martwe jednak tylko straszyły nadając temu miejscu jeszcze bardziej ponury i samotny klimat.
Za opuszczoną rezydencją stało duże, stare drzewo. Martwe i uschłe. Jego czas miną, choć obok wyrastały dwa mniejsze. Młode drzewa na pewno pewnego dnia dorównają swojemu przodkowi i zastąpią go.
Pod drzewem niedaleko wielkich korzeni stały dwa podniszczone groby, a przed nimi stał Wilson.
Kiedy podeszłam bliżej zdołałam dojrzeć spod mchu, który pokrył kamienie nagrobne nazwisko Higgsbury.
I wtedy zrozumiałam co robił tu Wilson. To kiedyś był jego dom. Osoby pogrzebane tu, to jego rodzice.
Zapewne po zaginięciu Wilsona spędzili wiele czasu na poszukiwaniach jedynego spadkobiercy, lecz z oczywistych powodów nie zdołali odnaleźć syna. Posiadłość z pewnością nadal jest zapisana na nazwisko Higgsbury. To miejsce należy do Wilsona.
- Wilson? - zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie i wyraźnie mogłam dostrzec w smutek. Nie lubię gdy jest smutny, a ma ku temu niestety dość sporo powodów.
Teraz gdy w końcu wrócili okazuje się, że wszystko przeminęło. Cała ich rzeczywistość, rodzina przyjaciele, wszystko. Dla mnie to współczesne czasy, dla nich to przyszłość w której z pewnością ciężko będzie się odnaleźć.
- Widzisz to? - spytał wskazując na groby, dom, całe miasto. - Czas biegł dużo szybciej niż którekolwiek z nas przypuszczał. Wszystko do czego chcieliśmy powrócić, wszystko dla czego chcieliśmy się wydostać z tamtego szalonego świata zniknęło.
- Wilson. Może czasy się zmieniły, ale to nie zmienia faktu że macie do czego wracać. Może i na razie tego nie dostrzegasz, ale w pewnym momencie zobaczysz nowy cel. I z chęcią pomogę ci go odnaleźć.
Za pierwszy cel możemy postawić sobie odbudowę twojego domu. Skoro nadal tu stoi to oznacza, że pewnie według testamentu twoich rodziców ma należeć do następnego Higgsburyego. Mogę wszystko załatwić. Do tego to mam talent.
Z pewnością reszta będzie potrzebować miejsca do zamieszkania, a wolałabym nie porzucać ich samych sobie w świecie którego nie znają. Zwłaszcza Webera (jest pająkiem). A ty mógłbyś spokojnie kontynuować swoje badania.
- ... Czy zaplanowałaś już wszystko zanim nawet tu dotarliśmy?
- Wymyślam na bieżąco. Choć ten plan jest nawet bardzo OK. O ile się zgodzisz oczywiście.
- Szczerze. Ten plan jest dobry, ale nie uwzględnia jednej osoby. Ciebie. Co zrobisz gdy będziemy już mogli poradzić sobie sami?
- Odejdę. Powrócę skąd przybyłam i ponownie wyruszę w kolejną podróż. - przyznałam smutno. Nie chciałam zostawiać za sobą Wilsona.
- W takim razie wyruszam z tobą. - powiedział pewnie. Był co do tego zdecydowany. Mogłam to po nim zobaczyć.
Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Chciałam i to bardzo żeby ze mną poszedł, ale ... nie mogę się na to zgodzić z egoistycznego powodu. Z chęci by mieć go przy sobie, bo ... bo moje serce tego chce.
Może powinnam zrobić tak jak zawsze. Niech Stwórca, Gwiezdny Smok zdecyduje. Niech mną pokieruje i ukierunkuje mój los.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam by usta wypowiedziały słowa które zadecydują, czy mogę zabrać ze sobą osobę która porwała me serce.
- Zgoda.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Wilsona. Był zdziwiony chyba tak samo jak ja. Choć mogłam wyczytać z jego twarzy ulgę. Obawiał się że powiem nie? No cóż ja też.
*przeskok czasowy*
Widzący (czyli autorka opowiadania)
Teraz opowiem co działo się dalej po tym jak parka zaplanowała już wszystko.
Zgodnie z planem Drakonika załatwiła wszystko i rezydencja była Wilsona. Zrobili remont, przy którym nie szczędzono forsy, bo Drakonika z innych wymiarów miała kasy. Głównie za występy na scenie. Powiedzmy nasz EnderDragon uwielbia śpiewać i dobrze gra na gitarze. Kariera murowana.
Po odbudowie domu rodzinnego Higsburyego Drakonika chciała już ruszać więc przyszedł czas na ckliwe pożegnanie. Tylko wtedy pojawił się jeden problem. Dark Wilson.
Niestety Wilson i Dark Wilson nie mogli po prostu przebywać w dwóch różnych wymiarach, a Dark nie chciał zostawić Abigail.
I tak Drakonika wpadła na pomysł wybudowania w jednym z pustych pokoi rezydencji portalu do Kresu.
Skalny łuk, kilka run i kamień zwany Okiem Kresu. (Zapewne znacie)
I tak Drakonika wróciła do Kresu razem z Wilsonem i Darkiem, a tej podróży nadszedł kres (😆kres w Kresie!).
Choć dobrze wiadomo każdemu, że koniec to tak naprawdę nowy początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz