niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 14 Wkroczenie do Epilogu

Drakonika 

Byliśmy gotowi na przejście przez następny teleport i opuszczenia tego miejsca, w którym słońce nigdy nie wschodzi. Dosłownie ostatnie decyzje co zabierać, a czego nie. Kiedy grupa radziła się między sobą co może być potrzebne ja wypalałam z komentarzem, który albo wykluczał zapotrzebowanie na jakąś rzecz albo ją potwierdzał. Sama nie wiem dlaczego, ale już do tego się przyzwyczaiłam i oni też. Jakoś zawsze wysłuchują tych komentarzy i się do nich dostosowują. Jak dotąd to się sprawdzało i pewnie znowu tak będzie. Jednak teraz to ja nie byłam gotowa. Potrzebowałam chwili na przemyślenia. Nie miałam pojęcia co nas dokładniej tam czeka, ale to nie będzie nic dobrego. 
Choć zaczynam myśleć, że to nie tylko obawa przed tym co nas czeka. Chyba jak to się zakończy wszyscy wrócą do domów. Będą wolni. To jest dobre, ale Wilson... Ja nie chcę się z nim jeszcze żegnać. Taaa jak widać podczas tej niezwykłej przygody zakochałam się w nim. Teraz jestem wręcz pewna swoich uczuć do tego naukowca i boję się, że gdy to wszystko się skończ już nigdy się nie spotkamy. Owszem widuję się z przyjaciółmi jakich zdobyłam w innych wymiarach, ale nie aż tak często. Zwykle po prostu wyruszam samotnie dalej do następnego świata. Miałabym jednak ochotę by w niektórych tych przygodach ktoś mi towarzyszył. Ktoś inteligenty, lekko szalony i godny tego żeby powierzyć mu swe życie... Opisuję Wilsona.  Tak, jestem totalnie zakochana. 

Moje rozmyślania zostały przerwane gdy usłyszałam szelest ciemnej trawy. Obok mnie na pniu starego drzewa usiadł Wilson. 
 - Wydajesz się czymś zmartwiona Drakoniko. - stwierdził z całą pewnością oczekując, że mu się zwierzę. W sumie czemu nie? Och to będzie żenujące i wstydliwe, ale co mi tam. 
 - Za tym teleportem będzie koniec. Zakończymy tą historię i wszyscy wrócimy do naszych domów. 
 - Tak, w końcu. Lecz wydajesz się zmartwiona. 
 - Wszyscy wrócą do domów i prawdopodobnie już się nie zobaczymy. No choć z całą pewnością będę was odwiedzać, ale rzadko. Sama będę niedługo znowu w innym wymiarze, pomagając innym w opresjach tak kiepskich jak ta. 
 - Czyli odchodzisz? - teraz sam wydawał się zmartwiony. 
 - To moje zadanie. Strzec innych światów przed złem. 
Z innej beczki. Zauważyłeś że na tym niebie w ogóle nie ma gwiazd? 
 - Tak. To trochę przykre. Gwiazdy są piękne, ale tu ich nie ma. Jedynie podczas pełni widać księżyc którego blask oświetla wszystko dookoła. Dzień pełni to jedyny czas, kiedy na niebie widać choć kilka gwiazd. 
 - Wiesz niby w Kresie, wymiarze który jest moim domem też panuje wieczna noc, ale na niebie lśni tyle gwiazd, że nie zaznasz tam ciemności zwykłej nocy. Ani tym bardziej tutejszej. 
 - Musi być tam cudownie. 
 - I jest, ale czasem tamto miejsce wydaje się puste. 
 - Jesteś tam sama? - spytał zatroskany Wilson.
 - Nie! Absolutnie nie. Jest EnderStraż, czyli strażnicy Pałacu Kresu i Lilej, moja nauczycielka i stara przyjaciółka mojej matki. Chodzi o to, że tamto miejsce jest naprawdę ogromne. Inni często mają wiele obowiązków i czasem chciałabym by był przy mnie ktoś bliski. Ktoś kto mógłby pocieszyć mnie po przykrych przeżyciach, dotrzymać mi towarzystwa, gdy nikt nie ma dla mnie czasu... Ktoś w kim znalazłabym ostoję i dodatkowy cel powrotu do domu. - ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej. To było strasznie wstydliwe i czujem, że moja twarz zrobiła się cała czerwona. Mam tylko nadzieję, że ta ciemność która nas otacza zdoła ukryć ten rumieniec. 
Wtem poczułam jak Wilson przyciąga mnie do swojej piersi. Ostrożnie przesadził mnie na jego kolana, a moja twarz stała się na pewno tak czerwona, że się świeci w ciemności. 
 - A co powiesz jeśli ja pójdę z tobą? - zapytał. Moje serce zabiło szybciej i chyba głośniej bo sama słyszałam jego bicie. Gdyby miało bies, chyba zdążyło by już przebiec 10 kilometrów. 
 - A co z twoim domem? Co z twoimi bliskimi? 
 - Zniknąłem bez śladu. Nawet jeśli wrócę nie będę wstanie się do mnie przyzwyczaić. Ja nie będę wstanie wrócić do codzienności. Nie będę w stanie pozwolić ci odejść na zawsze... Bo to ty jesteś moją ostoją Drakoniko Enderdragon. Całym wszechświatem, który zamierzam jak to naukowiec odkryć, a zacznę od tego. - i pociągną mnie do pocałunku. To było takie nagłe i niespodziewane, ale szybko wtopiłam się w pocałunek. Założyłam swoje ręce za jego szyję, a on otulił mnie w pasie. Trwaliśmy w tym soczystym pocałunku, który stał się jeszcze głębszy, gdy mój język wkradł się do jego ust i dwa narządy smaku zaczęły wspólny taniec. Chciałam by nasze usta już nigdy się nie rozdzieliły. Były bowiem do siebie idealnie dopasowane i stworzone dla siebie. Powoli jednak zaczynało brakować tlenu, ale Wilson wciąż łapczywie starał się pogłębiać pocałunek. Mmmyyy mnie ta myśl pasowała.~  

 - Drakonika, Wilson musimy już ruszać! - nagle zawołała Willow. Szybko otrząsnęliśmy się z czaru chwili przerażeni myślą, że nas nakryła. Oboje szybko odstąpiliśmy od pocałunku, przez co linia śliny między naszymi ustami się zerwała i oboje mieliśmy ją teraz przyklejoną do twarzy lub jak w przypadku Wilsona zwisającą z brody. Dużo śliny. 
Na całe szczęście nikt nic nie zauważył. Willow stała daleko przy ognisku i z tej odległości na pewno nic nie widziała. Zwłaszcza że jest ciemno. A więc atak serca odwołany. 
Wilson odetchną z ulgą i wytarł ślinę na brodzie w czarną rękawiczkę na jego prawej ręce. Ja zrobiłam to samo, tylko z rękawem. Choć założę się że jako dobrze wychowany w duchu przeklina siebie za brak jakiejś chustki. 
 - L-lepiej chodźmy. - powiedział zażenowany i mimo ciemności mogłam dostrzec dość poważny rumieniec na jego twarzy. To było trochę słodkie i sprawiło, że leciutko się uśmiechnęłam. 
 - Racja. - wstałam z jego kolan i ruszyłam do reszty, a on tuż za mną. 

Wilson

Nie wierzę w to co przed chwilą zrobiłem. To było po prostu... Chciałem to zrobić od dawna, ale zwyczajnie brak mi było odwagi. Lecz teraz gdy powiedziała, że potrzebny jej ktoś bliski. W jej słowach widziałem siebie. Mówiła o mnie, ale nie bezpośrednio. Ta chwila to było po prosu wbrew moim myślą. Jakby na ten niezwykły moment mój umysł się wyłączył, a ciało wykonywało rozkazy serca. 
 - Zrobiłeś to. - szepną do mnie Dark Wilson. On wiedział. 
 - Skąd ty-
 - Skąd wiem? Jestem z tobą połączony. A na dodatek sam miałem miłą chwilkę z pewnym duchem. - cień spojrzał tęsknym spojrzeniem w stronę Abigail, która gdy tylko go zauważył zaczęła świecić na lekko różowy kolor. - Choć ja posunąłem się dalej niż ty. Po prostu oboje spotęgowaliśmy swoje pragnienia i oboje daliśmy się ponieść pożądaniu, ale oczywiście pan dżentelmen musiał bardzo  się pohamować. 
 - Dark z łaski swojej zamilcz
 - Już dobrze, tylko się nie denerwuj. 

Po użyciu teleportu znaleźliśmy się znowu w ciemnościach. Dookoła były latarnie. Wziąłem nasz wykrywacz rzeczy i miałem się poprosić Willow o zrobienie pochodni, ale Drakonika podeszła do granicy światła, a wtedy zapaliły się następne latarnie, rozświetlając ścieżkę. 
 - Automatyczne światła. Czy jakoś tak. Zapalają się gdy zbliżysz się do nich. - wyjaśniła. To było niezwykłe. Jak Maxwell zdołał coś takiego stworzyć. Choć Maxwell może praktycznie wszystko więc czemu dziwię się przy latarniach które same się rozpalają? 

Szliśmy za latarniami. Ja i Drakonika prowadziliśmy. Zauważyłem że różdżka w żaden sposób nie nie reaguje. Doszedłem do wniosku że tu nie ma już rzecz, części maszyny teleportacyjnej Maxwella. Po drodze minęliśmy parę zejść z ścieżki na których końcu znajdowały się różne maszyny, skrzynie i innymi rzeczami które mogły się nam przydać podczas prób przetrwania na tym niebezpiecznym świecie. Prawie wszyscy zbierali co tylko mogli. Prawie, bo ja i Drakonika nie. Wziąłem najwyżej 2-3 rzeczy, ale ona nic. Spoglądała tylko na ciąg dalszy głównej ścieżki. Była czujna. Szczerze mi też to się trochę nie podobało. Było za spokojnie i za prosto. Kiedy reszta skończyła grabić skrzynie ruszyliśmy dalej, a po chwili dotarliśmy do terenu który był bardziej rozświetlony. Zaczęliśmy słyszeć także muzykę, a im dalej tym muzyka stawała się głośniejsza. 
W końcu dotarliśmy do źródła dźwięku, którym był gramofon, który stał po lewej stronie koszmarnego tronu na którym siedział Maxwell. Choć nie powiem,że siedział. On był przykuty. Tron trzymał go swoimi szponami na miejscu. Mężczyzna wyglądał całkiem inaczej niż wcześniej. Wydawał się wykończony, złamany. Nie mogłem uwierzyć, że to ten sam człowiek. 
 - Więc, to jest to. Znaleźliście mnie. Co teraz zamierzacie zrobić? 

---------------------------------------------------------------------------------
 Dotarli do końca. Epilog trybu przygodowego. Wielkiej gry. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz