czwartek, 11 maja 2017

Fnaf Mythology Naga Vincent X Lisson Nikki cz2


Spojrzałam w dół mojego ciała i mogłam potwierdzić moje najgorsze przypuszczenia. Wokół mnie zaciskał się ogon węża. Olbrzymi ogon węża! Co oznaczało, że postać która mnie trzyma to ta sama osoba, której boi się prawie cała wyspa. Naga. Znalazłam się w morderczym uścisku nagi!
Próbowałam wydostać chociaż rękę którą trzymało już wężowe cielsko by wykonać gest potrzebny do rzucenia zaklęcia, ale im bardziej się starałam tym siła uścisku rosła.
Czułam jakby zaraz moje kości miały zacząć pękać pod tak silnym naciskiem. Powietrze opuszczało moje płuca, a ja nie miałam nawet jak go nabrać więcej. Nie mogłam oddychać.
Starałam się za wszelką cenę utrzymać przytomność i rozpaczliwie próbowałam rozluźnić uścisk, co było niestety niemożliwe. Nie mogłam teraz stracić przytomności z braku tlenu. Słyszałam o przypadkach, że po omdleniu naga połyka swoją ofiarę. Żywcem.
– VINCENT STÓJ!!! – usłyszałam krzyk znajomego wróżka i w tym momencie uścisk na moim ciele się rozluźnił, a ja osunęłam się na ziemię ciężko dysząc.
– F-Fritz? - zapytał zszokowany naga.
– Tak to ja. A ta dziewczyna, którą przed chwilą dusiłeś uratowała mnie! I to ja ją tu sprowadziłem!
– Rozumiem, że zrobiłeśś to w podzięce za ocalenie ciebie?
– Nie Vincent. Sprowadziłem ją tu ponieważ ona chce nam pomóc.
– Pomóc? - zapytał gargulec, który przypatrywał się razem z satyrem tej całej konwersacji między wróżem, a nagą.
– Tak. Świat zmienił się bardzo szybko w przeciągu tego dziesięciolecia. Zmieniła się także polityka wyspy. – zaczęłam mówić wstając z ziemi i otrzepując ubrania. Wyprostowałam się i spojrzałam w kierunku całej czwórki. – Przysyła mnie król Derenon władca ludzkich terenów tej wyspy. Od 10lat wyznaczony przez samego Feniksa i uskrzydlony. Cel mojego przybycia w głąb lasu to prośba o zawarcie sojuszu. Mój król ceni sobie jak kiedyś wyglądała ta wyspa. Sprzed czasów gdy to miejsce zniszczyli ludzie i zmusili was do ukrywania się w tym lesie. Dlatego król pragnie odbudować wyspę razem z jej rdzennymi mieszkańcami. – wszyscy zamarli na moją wypowiedź. Cóż wszyscy oprócz Fritza który szczerzył się jak nigdy.
– Mogę to wszystko potwierdzić! Sam słyszałem te słowa od króla wypowiedziane prosto do mnie. To on poprosił mnie bym ją tu sprowadził i wszystko wam wyjaśnił. – zapewniał Fritz.
– Ludzie biorą na sssiebie ssswoje winy? Nie wypierają sssię tego co zrobili nam? I jessszcze chcą to naprawić? To brzmi jak ssssen, czy może raczej kłamssstwo. – wysyczał naga.
– Nie powiedziałam, że wszyscy ludzie popierają ten pomysł. Praktycznie tylko kilka osób się zgadza, ale kto sprzeciwi się woli króla? Ja osobiście popieram ten plan i przyznam, że to ja jestem inicjatorem tej idei. Właśnie dlatego król przysłał tutaj właśnie mnie. Jednak rozumiem doskonale, że macie obiekcje i ciężko nie pomyśleć, że to jakiś podstęp, dlatego możecie zaczekać z tą decyzją. Lecz ja w tym czasie zostanę tu.
– Zostajesz?! Tego to mi nie powiedziałaś o swoim planie. – zdziwił się Fritz.
– Zgadza się. O ile pozwolicie mi tu zostać.
Cała czwórka bezgłośnie oddała głosy. Fritz szalenie przytakiwał głową w kierunku gargulca, który po dość szybkim poznaniu się ze zdaniem wróżka spojrzał na satyra, który najpierw spojrzał jeszcze raz na mnie i lekko przytakną. Potem kamienna istota kątem oka spojrzała na nagę, którego spojrzenie gdyby miało nóż mogło by zabić. Po chwili wpatrywania się w siebie naga i gargulec spojrzeli na mnie. Wąż oczywiście nie chciał bym tu została choćby sekundę dłużej, a gargulec był niezdecydowany.
Jeśli gargulec się nie zgodzi dojdzie do podziału zdań na równo. Jednak wiadomo już teraz, że silniejsi z tej grupy to właśnie ci którzy mogą mnie nie chcieć tu. Co by oznaczało, że jednak musiałabym odejść.
Postanowiłam działać. Nie gadać. Podkuliłam ogon, spłaszczyłam uszy i zrobiłam szczenięce oczka. Poniżam się wiem, ale u szczeniąt to działa! I to jak skutecznie. Ja też mam trochę w genach tego uroku, choć jestem lisem. Szczerze to kilka razy już wypróbowywałam tą sztuczkę, ale jak dotąd tylko na bracie. A wiadomo jacy są starsi bracia. Nie zawsze wiarygodni.
Co mnie zadowoliło, podziałało! A nawet lepiej niż myślałam. Naga gdy zobaczył moją błagalną pozę był zszokowany i jednocześnie mogłam przysiąść, że dostał za dużo szczenięcej słodyczy, bo jego twarz się zaczerwieniła. Gargulec nie dość, że się do mnie uśmiechną gdy to zobaczył to jeszcze się zaśmiał gdy dostrzegł minę węża.
– Wygląda na to, że zostajesz. – odrzekł gargulec. – I mam na imię Mike. – wiedziałam, że to musi być on!
– Je-Jeremy. – wyjąkał cicho satyr. Mike spojrzał na nagę, gając fioletowemu wyraźny znak by się przedstawił.
– Vincent. - powiedział zirytowany.
– Jestem Nikki i naprawdę miło was poznać. Fritz trochę o was mi opowiadał.
– Naprawdę? Ciekawe co takiego. - zapytał Mike spoglądając na wróżka.
– A-a wracając do-do twojego po-pobytu tu. T-to u ko-kogo zostaniesz? - zapytał jąkając się co drugie słowo Jeremy. Słusznie zwrócił na ten fakt uwagę. Szczerzę wątpię żeby wróżek zdołał mi z tym pomóc. Jego dom na pewno jest za mały.
- Racja. Będziesz musiała przenocować więc wybierz któregoś z nas, z którym chcesz spędzić noc. – powiedział z uśmieszkiem gargulec. O jacie jak to zabrzmiało. Ta Fritz mówił, że Mike jest zwykle poważny i zimny jak skała [Hłe hłe jak śmiesznie. Przecież on jest skałą!], ale oprócz tego jest jeszcze śmieszkiem.  
Postarałam się ukryć, że zauważyłam drugie dno tego wyrażenia. Spojrzałam jeszcze raz na całą czwórkę i wybrałam.
– Vincent. - naga uniósł się ze zdziwienia gdy usłyszał swoje imię. Widocznie się tego nie spodziewał, tak samo jak reszta.
– Co?! – zapytał zszokowany.
– Spośród całej tej czwórki to ty mi najmniej ufasz. Traktujesz mnie wręcz jak wroga, a jak mówi stare przysłowie. „Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. I w dodatku może jeśli lepiej mnie poznasz to mi w końcu zaufasz.

* wieczór*

Przez resztę dnia czwórka oprowadzała mnie po lesie. Trochę też rozmawialiśmy. Niestety co mnie trochę zasmuciło Vincent trzymał się kawałek z tyłu. Nie przyłączył się. Tylko mnie obserwował. Mogłam wręcz poczuć jak jego purpurowe oczy wwiercają się mi w tył głowy, próbując dostać się do myśli i je wszystkie odczytać. Doszukać się intrygi, przez którą ktoś z tego lasu na którym mu tak bardzo zależy ucierpi. Jednak nie ważne jak długo by sprawdzał nic nie znajdzie, bo nic tam takiego nie ma.
Słońce było jakieś dwie godziny przed zachodem, gdy wszyscy wrócili do swoich domów. Wszyscy oprócz mnie i Vincenta. Stałam teraz na klifie, pod którego zboczem rozciągało się morze. Fale uderzały o skały i mogłam usłyszeć mewy, które latały nad wodą, wracając z łowów do swych gniazd.
W oddali mogłam też dostrzec stały ląd. Zawsze mnie ciekawił, ale gdybym miała wybierać między wyjazdem tam, a pozostaniem tutaj to wybieram to drugie. Ta wyspa to mój dom i zamierzam przyczynić się do tego by stała się jedną z pereł Imperium.
Moje ucho drgnęło gdy usłyszałam szelest trawy. Wyrwana z moich marzeń o przyszłości tego miejsca odwróciłam się by staną oko w oko z nagą.
Co mnie trochę zdziwiło, a jednocześnie zadowoliło jego spojrzenie nie było już tak srogie, jak przez cały dzisiejszy dzień. Czy tak dobrze działa na niego wieczór, czy ja coś nieumyślnie zrobiłam?
– Musssimy russzać marzycielko.
– Aż tak łatwo poznać, że właśnie marzyłam?
– Wpatrywałaśś sssię w sssstronę lądu jakąśś godzinę.
– Serio? – ten się tylko zaśmiał na moje pytanie i ruchem ręki wskazał żebym podążała za nim.
Szliśmy jakiś czas przez las, a słońce zaczęło już się chować za horyzontem. W końcu jednak trafiliśmy do jaskini. Vincent skierował się wprost do tej groty i już zrozumiałam, że to nasze miejsce docelowe.
– Mieszkasz w jaskini? – zapytałam.
– Tu nie ma budynków tak jak na terytorium ludzi. A w dodatku lubię tą jaskinię. – odpowiedział i mogłam stwierdzić, że to pytanie go uraziło.
– Nie to miałam na myśli. Po prostu jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś kto mieszka w jaskini. To po prostu dla mnie trochę niecodzienne... i lubię to. W końcu wiadomo, że każdy ma inne preferencję i nie ważne czy jest to budynek, czy jaskinia to bez różnicy. Dom to po prosu miejsce w którym czujemy się dobrze. – naga zaśmiał się na tą próbę sprostowania mojej wypowiedzi.
– Czy zawssze musssissz wygłasszać takie przemowy? – zapytał.
– Zawsze gdy chcę coś naprawić. Tutaj była to naprawa znaczenia mojego pytania.
– Chodź do środka. Robi się późno.
Kiedy weszliśmy do jaskini po chwili spotkała nas kompletna ciemność. Zero światła. Zaczęłam się potykać o każdą nierówność. Vincent oczywiście nie miał takiego problemu jak ja. Bo on nie ma nóg i pewnie zna tą jaskinię na pamięć.
– Jest tak ciemno, że nie mogę zobaczyć czubka własnego nosa.
– Heh. Taki już urok jaskini.
– Dobra zaraz coś na to poradzę. – stwierdziłam, po czym złożyłam ręce i wypowiedziałam pod nosem słowa zaklęcia, a w moich rękach rozjaśniało magiczne światło.
– No i jak teraz?
– Wow. – to jedyne słowo które opuściło usta Vincenta. Był nieźle zdziwiony, ale pewnie nie miał zbyt dużej styczności z taką magią.
Teraz mogłam się lepiej rozejrzeć po jaskini i przyznam, że była dość schludna. Na podłoże było naniesione trochę miękkiego mchu, a trochę dalej (czyli w miejscu do którego zapewne zmierzaliśmy) leżało trochę suchej trawy, która zgaduję że służy jako łóżko. Prawdę mówiąc to wygląda to dość przytulnie.
– Tu zwykle śśpię. Dziśś będziesssz mi towarzysszyć więc znajdź sssobie miejssssce i usssiądź. – powiedział wąż rozkładając się wygodnie na stercie traw i mchu.
Spojrzałam na magiczne światło w moich dłoniach i postanowiłam je rzucić w stronę sufitu. To zawisło tam, a ja usiadłam.
Vincent spojrzał na wiszące nad jego głową światło wciąż zafascynowany moją magią. Przyglądałam mu się puki nie usłyszałam cichutkiego plusku wody, który zwrócił moją uwagę. Dochodził z głębi jaskini, tak samo jak prawie nie widoczne lekkie błękitne światełko.
– Tam dalej jessst małe jeziorko z źródlaną wodą. Jeśśli będziessz chciała możessz iśść się tam napić, czy wziąć kąpiel lub cokolwiek innego. – poinformował naga. Pewnie musiał zauważyć to, że mnie zainteresował dźwięk wody.
Wtedy Vincent ziewnął ujawniając w ten sposób swoje ostre zęby. Aż ciarki przechodzą na sam ich widok w pełnej okazałości. Naga położył się i zamknął oczy.
– Nie zamierzasz niczego zjeść? – zapytałam. Wąż poderwał się na moje pytanie i spojrzał na mnie.
– Nie. Chyba, że to będziessz to ty... A dlaczego w ogóle pytassz?
– Wież nie chcę być zjedzona, ale przez cały dzień widziałam, że niczego nie zjadłeś. – stwierdziłam trochę zmartwiona. Podczas tego dnia ja i inni zerwaliśmy trochę owoców, ale Vincent jest mięsożercą.
Wąż stał się nieco nerwowy i wtedy... usłyszałam ryk jego żołądka. Naga wydawał się zażenowany tym co usłyszałam. Ale muszę przyznać, że trudno by było tego nie usłyszeć. Jego brzuch był naprawdę głośny.
– Po prostu nie poruszajmy tego tematu jeśli nie chcesz być tym kto zaspokoi ten głód. – ostrzegł, czy może raczej zagroził.
– Jak długo? – spytałam z troską. On spojrzał na mnie trochę zły, bo nie chciał o tym rozmawiać, lecz po chwili jego spojrzenie złagodniało, kiedy zobaczył moje zmartwienie. Westchnął głęboko.
– Dwa tygodnie, ale mogę wytrzymać jesszcze parę miesssięcy. Jeśśli nie będziessz mnie kusssić. – odparł naga. Zmartwiło mnie to, że tak długo nic nie jadł. Zaczęłam grzebać w mojej torbie, do której wcześniej spakowałam trochę prowiantu. Po chwili wyjęłam mały pakunek, kawałek chleba i mały poręczny sztylet.
Nos Vincenta wyraźnie wyczuł dość kuszący zapach, który dochodził z pakunku. Na pewno musi być dla niego dość kuszący, ponieważ był to kawałek pieczonej szynki. Prosto z królewskiej kuchni. Wąż wpatrywał się głodnym spojrzeniem w kawałek mięsa, a z jego ust ciekł ślinka na sam widok i zapach pożywienia. Też bym pewnie była taka głodna, gdybym nie jadła przez dwa tygodnie.
Ukroiłam sobie mały kawałek szynki, a resztę podałam Vincentowi. Choć z pewnością chciał wziąć ten kawałek mięsa, to cofną się trochę nie chcąc się skusić.
 N-nie powinienem. To jest twoje. - powiedział niepewnie.
– Nie właśnie, że powinieneś. Nie jadłeś przez dwa tygodnie i naprawdę nie obchodzi mnie jak długo możesz jeszcze wytrzymać. W dodatku i tak wzięłam za dużo, a mięso szybko się psuje. Przynajmniej w ten sposób mogę ci się też odwdzięczyć za nocleg. – starałam się go przekonać i chyba skutecznie. Wyciągnął ręce w stronę kawałka mięsa, ale zamiast je wziąć chwycił moje dłonie. Byłam trochę zdziwiona nie tylko jego działaniem, ale także tym że łuski na jego rękach wcale nie były tak twarde, jak mi się wydawało. Przeciwnie były miękkie i gładkie. Słyszałam, że łuski robią się twarde i sztywne jak pancerz, gdy naga nawiązuje walkę lub jest zły. Vincent był spokojny.
Podniosłam wzrok z nad naszych rąk i spojrzałam na niego. W tym momencie moje zielone oczy spotkały jego fioletowe.
– Dziękuję.


Ciąg dalszy nastąpi... Po raz drugi! I będzie tego więcej... tylko jeszcze nie wiem kiedy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz