niedziela, 28 maja 2017

Historia Five Night at Freddy's według mnie cz6


Vanessa

- Dyrektorko Purple? - zapytała zaniepokojona jedna ze zgromadzonych w sali agentów.
Po moim policzku spłynęła samotna łza, a ja zamarłam. Czułam to. Mój brat...
- Victor. - szepnęłam.
Miałam ochotę rozpłakać się w najlepsze nie zważając na trwające obecnie spotkanie, któremu przewodniczyłam.
Zawsze byłam połączona w wyjątkowy i niewytłumaczalny sposób z moim bratem bliźniakiem. Dlatego wiem, że nie żyje. Czuję pustkę, tam gdzie kiedyś była wyczuwalna jego obecność. Mój brat jest martwy.
Podniosłam wzrok na zebranych przy holograficznej mapie, gdzie był planowany przebieg najbliższej akcji rozbicia kolejnej placówki Cienia. Niektórzy byli zmartwieni, inni zdziwieni. W końcu rzadko można zobaczyć jak dyrektorka Barier płacze.
- Komputer namierz dom Victora Afton. - powiedziałam, a mapa holograficzna natychmiast wykonała moje polecenie. Teraz ukazywała dom mojego brata… palący się dom, a wokół niego wozy strażackie. - Sprawdź dane ocalałych. - wydałam kolejne polecenie. Zebrani agenci wydawali się zdezorientowani całą tą sytuacją. Ale mimo wszystko musiałam się upewnić, że dzieciom nic nie jest. Doskonale wiedziałam, że brat miał dwójkę dzieci i nie było czasu czekać z tym na koniec spotkania.
- Brak danych o ocalałych z pożaru. - powiedział komputerowy głos. Jak to brak danych???
- Komputer namierz Vincent Afton. - hologram połączył się z kamerami i ukazał parę nagrań z samochodem Victora i siedzącym za kierownicą Vincentem. W samochodzie znajdywała się także mała Alexsis. Odetchnęłam z ulgą. Dzieciaki są bezpieczne. Mimo to wciąż muszę jak najszybciej do nich dotrzeć. Vincent musi być przerażony. Jego ucieczka musi oznaczać jedno. Nie chce za żadne skarby oddać siostry. Nie dziwię mu się.
- Koniec spotkania. Rozejść się. - Oznajmiłam agentom. Ci mimo zmieszania wykonali rozkaz.
Ruszyłam żwawym krokiem w kierunku garażów.
- Rodnej przygotuj mi dokumenty na nazwisko Vincent Afton. - powiedziałam, uaktywniając mój komunikator znajdujący się na moim prawym uchu.
- T-tak jest Dyrektorko. - odpowiedział chwiejny męski głos.
Zawsze nie pewny siebie i strachliwy. Cały agent Rodnej. Dlatego zajmuje się głównie pracami komputerowymi w bazie. Jest wspaniałym hakerem i fantastycznie sobie radzi z zarządzaniem całą bazą. Oczywiście z pomocą innych agentów. Jednak spośród tej całej zgrai maniaków komputerowych jest moim ulubieńcem człowiekiem. Jest najlepszy.
- Zastosuj zmianę wieku. Chłopak ma 16, przerób na 18.
- Zrobione!
- Dokumenty mają na mnie czekać w garażu ósmym.
Mijałam liczne korytarze prowadzące do innych garaży i hangarów. Po chwili byłam już na miejscu. Garaż 8.
Tak jak poleciłam był już tam Rodnej z dokumentami w ręce. Przygotował także mój nowy motocykl do drogi.
- O-oto dokumenty Dyrektorko Purple. - powiedział przekazując papiery. - Zająłem też się zmianą danych w systemie. Odtąd ten chłopak jest pełnoletni dla całego świata. Zmiana z pewnością nie zostanie zauważona. Zainicjowałem także kamuflaż motocyklu numer 4.
- Krwista purpura. Wiesz co lubię Agencje Rodnej.
- D-dziękuję. Podczas pracy w Barier nauczyłem się już, że uwielbia pani purpurę. A czy wolno mi spytać, jaki charakter ma ta misja?
- Rodzinny. - oświadczyłam i to właśnie wtedy Rodnej po krótkiej weryfikacji jego tożsamości przez komputer otworzył wielkie drzwi garażu. Nie czekając jak te się całkiem otworzą ruszyłam naprzód.
W kilka sekund motocykl HydroBike osiągnął dużą prędkość i opuszczając bazę szybko znalazłam się na środku drogi położonej w samym sercu pustynie. Zawrotna prędkość pojazdu eksperymentalnego wznosiła za mną istną burzę piaskową. Lada moment i dotrę do mojego bratanka.

Vincent

Zatrzymałem się na jakimś odosobnionym parkingu. Było to nieopodal dość dużo drzew. Nadal była noc, ale niedługo miało świtać. Już można zauważyć promienie słońca powoli ujawniające się na horyzoncie.
Jechałbym pewnie dalej, ale Alexsis zrobiła się głodna. Jakiś czas temu wyciągnąłem mleko z lodówki w samochodzie i dziękuję Bogu, że tu było. Na początku mleko było zimne z oczywistych powodów, ale teraz jest po prostu chłodne i Alexsis bez problemowo mogła je pić.
Sam byłem już wykończony całą tą jazdą i oczy mi się zamykały. Miałem ochotę po prost zamknąć oczy i obudzić się w domu, jak na co dzień.
Ze stanu chwilowego, nieumyślnego snu wyrwało mnie pukanie w szybę samochodu.
Spojrzałem w stronę okna, jak poparzony i zobaczyłem… Ciocie Vanesse?!
Odłożyłem Alexsis do fotelika i wyszedłem z samochodu. Natychmiast rzuciłem się na ciotkę. Nie mogę uwierzyć, że tu jest!
- Ciociu Van-
- Nie musisz nic mówić Viny. Wiem wszystko. - przytuliła mnie mocno. Chyba właśnie tego potrzebowałem. Dobrze, że mam choć jeszcze ciotkę. W prawdzie zastanawiałem się czy nie wybrać się do niej, kiedy uciekałem. Niestety nie wiedziałem gdzie mam się udać. Ciotka Van jest bardzo tajemnicza i ciągle podróżuje.
- Skąd? To stało się-
- Niedawno. Wiem. Pamiętasz jak nie raz mówiliśmy ci z twoim ojcem, że potrafimy rozmawiać w myślach? Otóż to nie były bajki. Naprawdę byliśmy połączeni w niezwykły sposób i rozumieliśmy siebie bez słów. Więc kiedy zginą poczułam to. Posłuchaj Vincent. Musisz być silny. Nie mogę się wami zająć.
- Ale dlaczego?! Przecież jeśli ktoś nami się nie zajmie trafimy do domu dziecka!
- Nie, nie traficie! Wszystko załatwione. Tu Vincent masz dokumenty, od teraz jesteś pełnoletnim, młodym dorosły. Masz tu także kod do kąta bankowego z pieniędzmi które należały do twojego ojca. Liczę na ciebie chłopie. Musisz się nią zaopiekować! Ja nie mogę wam inaczej pomóc. To zbyt niebezpieczne.
- Jak? D-dlaczego niebezpieczne?!
- Pracuję dla tajnej agencji i mam wielu niebezpiecznych wrogów. Jeśli dowiedzieliby się o was zrobiliby wam krzywdę. Dlatego musisz radzić sobie sam. Od razu uprzedzam. Nikt nie będzie was szukał. W systemie jesteś pełnoletni i masz pełne prawo do opieki nad siostrą. Póki z nią będziesz nikt nie będzie mógł jej zabrać. Dopilnuję tego. - w jej spojrzeniu widziałem, że na mnie polega. Była pewna że poradzę sobie. Nie mogę zawieść jej, a tym bardziej siostry. Nie wiem kim tak naprawdę jest moja ciotka, ale skoro przebywanie z nią mogłoby narazić Alexsis, to chyba ma jednak rację. Poradzę sobie sam.
Skinąłem głową pokazując jej, że zrobię to. Podejmę się wyzwania i zaopiekuję się siostrą. Ciocia Van uśmiechnęła się do mnie dumna.
W tym momencie coś innego rozproszyło jej uwagę. Dopiero teraz gdy zaczęła rozmowę z kimś w bazie o jakiejś misji zauważyłem, że na prawym uchu ma coś w rodzaju komunikatora. Chyba ta cała gadka o tym, że jest agentką to prawda.
- Muszę ruszać Vincent.
- Dobrze ciociu.
Pożegnała się ze mną i odjechała. Jej motocykl był naprawdę niewiarygodnie szybki.
Teraz znowu zostałem sam, ale przynajmniej mam od czego zacząć życie. Heh dzięki ciociu Van.


niedziela, 21 maja 2017

Tina X Ben Drowned Rozdział 8


*6 dni później*

Tina

To jest już ostatni tydzień moich wakacji od kariery na youtube i muszę przyznać, że zdarzyło się podczas nich naprawdę wiele. Stałam się ofiarą Bena Drowneda, powygłupiałam się i obroniłam przed depresją i szaleństwem jakie mógłby na mnie sprowadzić (co się oczywiście nie udało), oraz ostatecznie zakochałam się w nim.
To co wydarzyło się te 6 dni temu. Pocałował mnie. To było tak niesamowite. Nadal na choćby samo wspomnienie się rozpływam. Rozpływam dobre, bo akurat wtedy byliśmy w wodzie! Ach te gierki słowne. Gierki Play, Tiny Play.
Pfff. Moje żarciki i gierki słowne są kiepskie i suche. Ale to właśnie część mnie i nie zamierzam tego zmieniać. W dodatku tak słaby poziom profesjonalnego komika bawi moich widzów jeszcze bardziej.
Nie mogę się doczekać, jak w końcu będę mogła coś nagrać! Mówienie do kamery w samotnym pokoju niby nie daje zbyt dużo szczęścia, ale komentarze, wypowiedzi ludzi którzy oglądają moje filmy. Ich uśmiech gdy znowu odstawię jakąś głupotę (oczywiście w dobrej chwili nie rujnując całego klimatu gry). To, to jest właśnie to dlaczego uwielbiam nagrywać! Bo wiem że mogę sprawić tym komuś przyjemność. A w dodatku uwielbiam grać.
Choć teraz już nie jestem sama w pokoju...
- Hej Tina chcesz zagrać w The Legend of Zelda: Ocarina of Time z 1998? - zapytał Ben wychylając się z innego pokoju z grą w ręce.
Teraz już przez cały dzień kiedy rodziców nie ma w domu, a wszyscy przyjaciele wyjechali na wakacje nie muszę siedzieć sama w pokoju i izolować się oda samotnego świata. Teraz mam Bena.
- Oczywiście że tak! - powiedziałam wstając z łóżka i ruszyłam do salonu.
Ben szybko włączył konsolę, uruchomił grę i podał mi kontroler.
Po raz kolejny nie znam tej gry, ale tym razem nie będę potrzebowałam wujka Google. Wystarczy Benpedia! (Ben + Wikipedia)

Graliśmy jakieś 3 godziny non stop, aż tu nagle grzmot! To było tak niespodziewane i głośne, że aż podskoczyłam.
- Nie mów, że boisz się grzmotów. - zaśmiał się Ben.
- Nie, nie boję się grzmotów! Ale to było jak jumpscare w Sister Location! - tłumaczyłam się, ale wiadome już że Ben będzie mówił że przestraszyłam się zwykłego grzmotu. Choć co mi tam! Całe youtube wciąż leży i kwiczy po tym jak przestraszyłam się klamki od drzwi w Slender the Arrival. To było głupie, ale jak nastawisz się na strach to się boisz, nawet jeśli nie masz czego.
Dopiero teraz zauważyłam, że na dworze zrobiło się kompletnie ciemno chociaż wciąż był dzień. Naprawdę porządna ta burza.
Zaczęło lać tak mocno, że było słychać wyraźnie ciężkie krople uderzające o ziemię. Poniektóre błyskawice przecinały niebo co jakiś czas. Były blisko, a kiedy liczyłam czas po błysku, to niestety dość szybko pojawiał się też głośny huk grzmotu. Burza była chyba tuż nad domem kiedy się rozpoczęła.
- Musimy wyłączyć całą elektryczność. - stwierdziłam wyłączając konsolę i odłączając kable od gniazdek.
- Dobrze. - odrzekł Ben i sam ruszył do reszty pokoi w domu odłączając inne urządzenia.
Nie chciałam by jakiś piorun usmażył cały dom przez to, że zachciało nam się grać podczas burzy.

Kiedy skończyliśmy zabezpieczać dom zamykając wszelkie uchylone okna i pozbawiając się możliwości używania elektryczności legliśmy w salonie na kanapie.
Ben leżał na kanapie, a ja na nim. Był całkiem dobrym łóżkiem. W dodatku czułam się bezpiecznie razem z nim. Po prostu czułam, że z nim nic mi nie zagraża, nawet piorun. A szczerze to on ma jakieś panowanie nad elektrycznością, w końcu kiedy jest zły to coś potrafi wybuchnąć, więc może umiałby przyswoić energię pioruna tak by mnie nie zabiła. Kto wie? Na pewno nie ja.
Po dłuższej chwili nic nierobienia i leżenia zaczęłam robić się śpiąca. Powieki same zaczęły się zamykać, a spokojne bicie serca Bena mnie dodatkowo wyciszało. Po chwili zamknęłam oczy by odpłynąć do błogiej krainy snów.

Ben
- Słodkich snów. - szepnąłem gdy Tina zasnęła. Była słodka. Czułem się bardzo dobrze gdy miałem ją blisko siebie. Ta burza była niespodziewana i przerwała nam bardzo dobrą grę, ale to chyba jest jednak lepsze. I co z tego że robię za łóżko.
Przeczesałem jej delikatne i miękkie włos i okryłem ją swoimi ramionami pilnując by nie spadła, ponieważ sam zamierzam teraz spać. A to by była raczej klapa gdyby spadła na podłogę podczas snu. Pewnie nigdy więcej nie pozwoliłaby mi ją trzymać kiedy śpi.

Nagle obudziłem się, gdy ktoś zaczął podduszać mnie poduszką. Co do cho****?!
- Tina skarbie czy wszystko w porządku?! - zapytał roztrzęsiony kobiecy głos. Matka Tiny!
Nie miałem czasu na przemyślenia teraz. Zacząłem próbować odsunąć od twarzy poduszkę i się ratować. Ta kobieta mnie zabije! A to przecież ja tu jestem niebezpieczny!
- Mama? Mamo stój zostaw go! - zawołał Tina.
Po chwili poduszka zniknęła, a ja mogłem oddychać. Za ratunek mogę podziękować właśnie ukochanej dziewczynie.
Spojrzałem przerażony na matkę Tiny, choć wydaje mi się że to jednak ona jest bardziej przerażona i zdezorientowana niż ja.
- C-czym jest t-ten człowiek Tina? - zapytała wskazując na mnie moja niedoszła zabójczyni.
- Mamo to mój chłopak! - zawołała oburzona Tina.
- C-co?! Ale p-przecież ten człowiek… Czym on w ogóle jest i dlaczego wygląda jak jeden z bohaterów twoich gier?! - ałć to zabolało. Racja nie wyglądam jak zwykły człowiek. Jestem tylko straszną postacią z gry w realnym świecie, który kiedyś był moim domem. Kiedy byłem jeszcze żywy. Zanim utonąłem.
- On nie jest czymś! Jest taki sam jak każdy inny chłopak! Może jedynie różni się tym, że jest wyjątkowy. - spojrzałem na Tinę. Była na skraju łez. To musi być dla niej ciężkie kłócić się z własną matką.
- Tina-
- I on w przeciwieństwie do was jest przy mnie! Ciebie i taty ciągle nie ma! Coraz rzadziej was widzę, a mieszkamy w jednym domu. Kocham Bena, bo jako jedyna osoba od dawna jest przy mnie! - nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Przecież wszystko było w porządku. Ani razu jeszcze nie powiedziała, że czuje się samotna! Jak mogłem nic nie zauważyć?
- Tina dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? - spytała zatroskana pani Play.
- Bo zdałam sobie z tego sprawę dopiero dwa tygodnie temu. Pamiętasz jak było w poprzednim roku mamo? Mieliśmy wspólny biwak. Dwa lata temu wyjazd do cioci Monte, trzy całotygodniowy festiwal filmowy który spędziliśmy wszyscy razem. W tym roku byliście zbyt zajęci na jakikolwiek wyjazd, spotkanie lub choćby popływanie w jeziorze. A te trzy tygodnie to jedyny czas, który mogę poświęcić całkowicie wam! Moim bliskim. Nigdy nie planuję na te dni wyjazdów, spotkań z widzami czy choćby nie tykam kamery. Ten czas zawsze był nasz, a teraz was zabrakło. Na szczęście pojawił się Ben. - ściszała i uspokajała głos z każdym wypowiedzianym słowem, tak że pod koniec prawie szeptała.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego wszystkiego. I teraz realizacja tego co się działo podczas tych pierwszych dni, kiedy jeszcze próbowałem ją zabić wpadła na mnie jak rozpędzony pociąg. Przez ten cały czas kiedy próbowałem skłonić ją do samobójstwa ze względu na mnie dotrzymywałem jej towarzystwa. Może nie w najmilszy sposób, ale jednak.
- Tina skarbie. - matka Tiny podeszła do niej i ją mocno przytuliła. Typowy matczyny uścisk. Tina zaczęła szlochać i odwzajemniła uścisk. Rozczulająca scena jak z dobrego filmu z happy endem.
I chyba jednak ujdę z życiem po tym jak pani Play przyłapała mnie z Tiną

Wow. Nawet ja sama się nie spodziewałam jakie uczucia ukrywa w sobie Tina. Zawsze wydawała się szczęśliwa, a tu okazuje się że gdyby nie Ben te trzytygodniowe wakacje okazałyby się najbardziej ponurymi i smutnymi tygodniami jej życia. Dziewczyna miała naprawdę wielkiego farta, że jakaś poprzednia ofiara Bena wysłała dziewczynie tą grę. Akurat sms od nieznanego numeru mówiący o tym, że Tina wypuścił ostatni odcinek Minecraft przed wakacjami sprawił że pomysł wysłania gry do tej youtuberki się w ogóle pojawił.
Wait a moment… Ten numer. Drakonika?! 

niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 14 Wkroczenie do Epilogu

Drakonika 

Byliśmy gotowi na przejście przez następny teleport i opuszczenia tego miejsca, w którym słońce nigdy nie wschodzi. Dosłownie ostatnie decyzje co zabierać, a czego nie. Kiedy grupa radziła się między sobą co może być potrzebne ja wypalałam z komentarzem, który albo wykluczał zapotrzebowanie na jakąś rzecz albo ją potwierdzał. Sama nie wiem dlaczego, ale już do tego się przyzwyczaiłam i oni też. Jakoś zawsze wysłuchują tych komentarzy i się do nich dostosowują. Jak dotąd to się sprawdzało i pewnie znowu tak będzie. Jednak teraz to ja nie byłam gotowa. Potrzebowałam chwili na przemyślenia. Nie miałam pojęcia co nas dokładniej tam czeka, ale to nie będzie nic dobrego. 
Choć zaczynam myśleć, że to nie tylko obawa przed tym co nas czeka. Chyba jak to się zakończy wszyscy wrócą do domów. Będą wolni. To jest dobre, ale Wilson... Ja nie chcę się z nim jeszcze żegnać. Taaa jak widać podczas tej niezwykłej przygody zakochałam się w nim. Teraz jestem wręcz pewna swoich uczuć do tego naukowca i boję się, że gdy to wszystko się skończ już nigdy się nie spotkamy. Owszem widuję się z przyjaciółmi jakich zdobyłam w innych wymiarach, ale nie aż tak często. Zwykle po prostu wyruszam samotnie dalej do następnego świata. Miałabym jednak ochotę by w niektórych tych przygodach ktoś mi towarzyszył. Ktoś inteligenty, lekko szalony i godny tego żeby powierzyć mu swe życie... Opisuję Wilsona.  Tak, jestem totalnie zakochana. 

Moje rozmyślania zostały przerwane gdy usłyszałam szelest ciemnej trawy. Obok mnie na pniu starego drzewa usiadł Wilson. 
 - Wydajesz się czymś zmartwiona Drakoniko. - stwierdził z całą pewnością oczekując, że mu się zwierzę. W sumie czemu nie? Och to będzie żenujące i wstydliwe, ale co mi tam. 
 - Za tym teleportem będzie koniec. Zakończymy tą historię i wszyscy wrócimy do naszych domów. 
 - Tak, w końcu. Lecz wydajesz się zmartwiona. 
 - Wszyscy wrócą do domów i prawdopodobnie już się nie zobaczymy. No choć z całą pewnością będę was odwiedzać, ale rzadko. Sama będę niedługo znowu w innym wymiarze, pomagając innym w opresjach tak kiepskich jak ta. 
 - Czyli odchodzisz? - teraz sam wydawał się zmartwiony. 
 - To moje zadanie. Strzec innych światów przed złem. 
Z innej beczki. Zauważyłeś że na tym niebie w ogóle nie ma gwiazd? 
 - Tak. To trochę przykre. Gwiazdy są piękne, ale tu ich nie ma. Jedynie podczas pełni widać księżyc którego blask oświetla wszystko dookoła. Dzień pełni to jedyny czas, kiedy na niebie widać choć kilka gwiazd. 
 - Wiesz niby w Kresie, wymiarze który jest moim domem też panuje wieczna noc, ale na niebie lśni tyle gwiazd, że nie zaznasz tam ciemności zwykłej nocy. Ani tym bardziej tutejszej. 
 - Musi być tam cudownie. 
 - I jest, ale czasem tamto miejsce wydaje się puste. 
 - Jesteś tam sama? - spytał zatroskany Wilson.
 - Nie! Absolutnie nie. Jest EnderStraż, czyli strażnicy Pałacu Kresu i Lilej, moja nauczycielka i stara przyjaciółka mojej matki. Chodzi o to, że tamto miejsce jest naprawdę ogromne. Inni często mają wiele obowiązków i czasem chciałabym by był przy mnie ktoś bliski. Ktoś kto mógłby pocieszyć mnie po przykrych przeżyciach, dotrzymać mi towarzystwa, gdy nikt nie ma dla mnie czasu... Ktoś w kim znalazłabym ostoję i dodatkowy cel powrotu do domu. - ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej. To było strasznie wstydliwe i czujem, że moja twarz zrobiła się cała czerwona. Mam tylko nadzieję, że ta ciemność która nas otacza zdoła ukryć ten rumieniec. 
Wtem poczułam jak Wilson przyciąga mnie do swojej piersi. Ostrożnie przesadził mnie na jego kolana, a moja twarz stała się na pewno tak czerwona, że się świeci w ciemności. 
 - A co powiesz jeśli ja pójdę z tobą? - zapytał. Moje serce zabiło szybciej i chyba głośniej bo sama słyszałam jego bicie. Gdyby miało bies, chyba zdążyło by już przebiec 10 kilometrów. 
 - A co z twoim domem? Co z twoimi bliskimi? 
 - Zniknąłem bez śladu. Nawet jeśli wrócę nie będę wstanie się do mnie przyzwyczaić. Ja nie będę wstanie wrócić do codzienności. Nie będę w stanie pozwolić ci odejść na zawsze... Bo to ty jesteś moją ostoją Drakoniko Enderdragon. Całym wszechświatem, który zamierzam jak to naukowiec odkryć, a zacznę od tego. - i pociągną mnie do pocałunku. To było takie nagłe i niespodziewane, ale szybko wtopiłam się w pocałunek. Założyłam swoje ręce za jego szyję, a on otulił mnie w pasie. Trwaliśmy w tym soczystym pocałunku, który stał się jeszcze głębszy, gdy mój język wkradł się do jego ust i dwa narządy smaku zaczęły wspólny taniec. Chciałam by nasze usta już nigdy się nie rozdzieliły. Były bowiem do siebie idealnie dopasowane i stworzone dla siebie. Powoli jednak zaczynało brakować tlenu, ale Wilson wciąż łapczywie starał się pogłębiać pocałunek. Mmmyyy mnie ta myśl pasowała.~  

 - Drakonika, Wilson musimy już ruszać! - nagle zawołała Willow. Szybko otrząsnęliśmy się z czaru chwili przerażeni myślą, że nas nakryła. Oboje szybko odstąpiliśmy od pocałunku, przez co linia śliny między naszymi ustami się zerwała i oboje mieliśmy ją teraz przyklejoną do twarzy lub jak w przypadku Wilsona zwisającą z brody. Dużo śliny. 
Na całe szczęście nikt nic nie zauważył. Willow stała daleko przy ognisku i z tej odległości na pewno nic nie widziała. Zwłaszcza że jest ciemno. A więc atak serca odwołany. 
Wilson odetchną z ulgą i wytarł ślinę na brodzie w czarną rękawiczkę na jego prawej ręce. Ja zrobiłam to samo, tylko z rękawem. Choć założę się że jako dobrze wychowany w duchu przeklina siebie za brak jakiejś chustki. 
 - L-lepiej chodźmy. - powiedział zażenowany i mimo ciemności mogłam dostrzec dość poważny rumieniec na jego twarzy. To było trochę słodkie i sprawiło, że leciutko się uśmiechnęłam. 
 - Racja. - wstałam z jego kolan i ruszyłam do reszty, a on tuż za mną. 

Wilson

Nie wierzę w to co przed chwilą zrobiłem. To było po prostu... Chciałem to zrobić od dawna, ale zwyczajnie brak mi było odwagi. Lecz teraz gdy powiedziała, że potrzebny jej ktoś bliski. W jej słowach widziałem siebie. Mówiła o mnie, ale nie bezpośrednio. Ta chwila to było po prosu wbrew moim myślą. Jakby na ten niezwykły moment mój umysł się wyłączył, a ciało wykonywało rozkazy serca. 
 - Zrobiłeś to. - szepną do mnie Dark Wilson. On wiedział. 
 - Skąd ty-
 - Skąd wiem? Jestem z tobą połączony. A na dodatek sam miałem miłą chwilkę z pewnym duchem. - cień spojrzał tęsknym spojrzeniem w stronę Abigail, która gdy tylko go zauważył zaczęła świecić na lekko różowy kolor. - Choć ja posunąłem się dalej niż ty. Po prostu oboje spotęgowaliśmy swoje pragnienia i oboje daliśmy się ponieść pożądaniu, ale oczywiście pan dżentelmen musiał bardzo  się pohamować. 
 - Dark z łaski swojej zamilcz
 - Już dobrze, tylko się nie denerwuj. 

Po użyciu teleportu znaleźliśmy się znowu w ciemnościach. Dookoła były latarnie. Wziąłem nasz wykrywacz rzeczy i miałem się poprosić Willow o zrobienie pochodni, ale Drakonika podeszła do granicy światła, a wtedy zapaliły się następne latarnie, rozświetlając ścieżkę. 
 - Automatyczne światła. Czy jakoś tak. Zapalają się gdy zbliżysz się do nich. - wyjaśniła. To było niezwykłe. Jak Maxwell zdołał coś takiego stworzyć. Choć Maxwell może praktycznie wszystko więc czemu dziwię się przy latarniach które same się rozpalają? 

Szliśmy za latarniami. Ja i Drakonika prowadziliśmy. Zauważyłem że różdżka w żaden sposób nie nie reaguje. Doszedłem do wniosku że tu nie ma już rzecz, części maszyny teleportacyjnej Maxwella. Po drodze minęliśmy parę zejść z ścieżki na których końcu znajdowały się różne maszyny, skrzynie i innymi rzeczami które mogły się nam przydać podczas prób przetrwania na tym niebezpiecznym świecie. Prawie wszyscy zbierali co tylko mogli. Prawie, bo ja i Drakonika nie. Wziąłem najwyżej 2-3 rzeczy, ale ona nic. Spoglądała tylko na ciąg dalszy głównej ścieżki. Była czujna. Szczerze mi też to się trochę nie podobało. Było za spokojnie i za prosto. Kiedy reszta skończyła grabić skrzynie ruszyliśmy dalej, a po chwili dotarliśmy do terenu który był bardziej rozświetlony. Zaczęliśmy słyszeć także muzykę, a im dalej tym muzyka stawała się głośniejsza. 
W końcu dotarliśmy do źródła dźwięku, którym był gramofon, który stał po lewej stronie koszmarnego tronu na którym siedział Maxwell. Choć nie powiem,że siedział. On był przykuty. Tron trzymał go swoimi szponami na miejscu. Mężczyzna wyglądał całkiem inaczej niż wcześniej. Wydawał się wykończony, złamany. Nie mogłem uwierzyć, że to ten sam człowiek. 
 - Więc, to jest to. Znaleźliście mnie. Co teraz zamierzacie zrobić? 

---------------------------------------------------------------------------------
 Dotarli do końca. Epilog trybu przygodowego. Wielkiej gry. 

czwartek, 11 maja 2017

Fnaf Mythology Naga Vincent X Lisson Nikki cz2


Spojrzałam w dół mojego ciała i mogłam potwierdzić moje najgorsze przypuszczenia. Wokół mnie zaciskał się ogon węża. Olbrzymi ogon węża! Co oznaczało, że postać która mnie trzyma to ta sama osoba, której boi się prawie cała wyspa. Naga. Znalazłam się w morderczym uścisku nagi!
Próbowałam wydostać chociaż rękę którą trzymało już wężowe cielsko by wykonać gest potrzebny do rzucenia zaklęcia, ale im bardziej się starałam tym siła uścisku rosła.
Czułam jakby zaraz moje kości miały zacząć pękać pod tak silnym naciskiem. Powietrze opuszczało moje płuca, a ja nie miałam nawet jak go nabrać więcej. Nie mogłam oddychać.
Starałam się za wszelką cenę utrzymać przytomność i rozpaczliwie próbowałam rozluźnić uścisk, co było niestety niemożliwe. Nie mogłam teraz stracić przytomności z braku tlenu. Słyszałam o przypadkach, że po omdleniu naga połyka swoją ofiarę. Żywcem.
– VINCENT STÓJ!!! – usłyszałam krzyk znajomego wróżka i w tym momencie uścisk na moim ciele się rozluźnił, a ja osunęłam się na ziemię ciężko dysząc.
– F-Fritz? - zapytał zszokowany naga.
– Tak to ja. A ta dziewczyna, którą przed chwilą dusiłeś uratowała mnie! I to ja ją tu sprowadziłem!
– Rozumiem, że zrobiłeśś to w podzięce za ocalenie ciebie?
– Nie Vincent. Sprowadziłem ją tu ponieważ ona chce nam pomóc.
– Pomóc? - zapytał gargulec, który przypatrywał się razem z satyrem tej całej konwersacji między wróżem, a nagą.
– Tak. Świat zmienił się bardzo szybko w przeciągu tego dziesięciolecia. Zmieniła się także polityka wyspy. – zaczęłam mówić wstając z ziemi i otrzepując ubrania. Wyprostowałam się i spojrzałam w kierunku całej czwórki. – Przysyła mnie król Derenon władca ludzkich terenów tej wyspy. Od 10lat wyznaczony przez samego Feniksa i uskrzydlony. Cel mojego przybycia w głąb lasu to prośba o zawarcie sojuszu. Mój król ceni sobie jak kiedyś wyglądała ta wyspa. Sprzed czasów gdy to miejsce zniszczyli ludzie i zmusili was do ukrywania się w tym lesie. Dlatego król pragnie odbudować wyspę razem z jej rdzennymi mieszkańcami. – wszyscy zamarli na moją wypowiedź. Cóż wszyscy oprócz Fritza który szczerzył się jak nigdy.
– Mogę to wszystko potwierdzić! Sam słyszałem te słowa od króla wypowiedziane prosto do mnie. To on poprosił mnie bym ją tu sprowadził i wszystko wam wyjaśnił. – zapewniał Fritz.
– Ludzie biorą na sssiebie ssswoje winy? Nie wypierają sssię tego co zrobili nam? I jessszcze chcą to naprawić? To brzmi jak ssssen, czy może raczej kłamssstwo. – wysyczał naga.
– Nie powiedziałam, że wszyscy ludzie popierają ten pomysł. Praktycznie tylko kilka osób się zgadza, ale kto sprzeciwi się woli króla? Ja osobiście popieram ten plan i przyznam, że to ja jestem inicjatorem tej idei. Właśnie dlatego król przysłał tutaj właśnie mnie. Jednak rozumiem doskonale, że macie obiekcje i ciężko nie pomyśleć, że to jakiś podstęp, dlatego możecie zaczekać z tą decyzją. Lecz ja w tym czasie zostanę tu.
– Zostajesz?! Tego to mi nie powiedziałaś o swoim planie. – zdziwił się Fritz.
– Zgadza się. O ile pozwolicie mi tu zostać.
Cała czwórka bezgłośnie oddała głosy. Fritz szalenie przytakiwał głową w kierunku gargulca, który po dość szybkim poznaniu się ze zdaniem wróżka spojrzał na satyra, który najpierw spojrzał jeszcze raz na mnie i lekko przytakną. Potem kamienna istota kątem oka spojrzała na nagę, którego spojrzenie gdyby miało nóż mogło by zabić. Po chwili wpatrywania się w siebie naga i gargulec spojrzeli na mnie. Wąż oczywiście nie chciał bym tu została choćby sekundę dłużej, a gargulec był niezdecydowany.
Jeśli gargulec się nie zgodzi dojdzie do podziału zdań na równo. Jednak wiadomo już teraz, że silniejsi z tej grupy to właśnie ci którzy mogą mnie nie chcieć tu. Co by oznaczało, że jednak musiałabym odejść.
Postanowiłam działać. Nie gadać. Podkuliłam ogon, spłaszczyłam uszy i zrobiłam szczenięce oczka. Poniżam się wiem, ale u szczeniąt to działa! I to jak skutecznie. Ja też mam trochę w genach tego uroku, choć jestem lisem. Szczerze to kilka razy już wypróbowywałam tą sztuczkę, ale jak dotąd tylko na bracie. A wiadomo jacy są starsi bracia. Nie zawsze wiarygodni.
Co mnie zadowoliło, podziałało! A nawet lepiej niż myślałam. Naga gdy zobaczył moją błagalną pozę był zszokowany i jednocześnie mogłam przysiąść, że dostał za dużo szczenięcej słodyczy, bo jego twarz się zaczerwieniła. Gargulec nie dość, że się do mnie uśmiechną gdy to zobaczył to jeszcze się zaśmiał gdy dostrzegł minę węża.
– Wygląda na to, że zostajesz. – odrzekł gargulec. – I mam na imię Mike. – wiedziałam, że to musi być on!
– Je-Jeremy. – wyjąkał cicho satyr. Mike spojrzał na nagę, gając fioletowemu wyraźny znak by się przedstawił.
– Vincent. - powiedział zirytowany.
– Jestem Nikki i naprawdę miło was poznać. Fritz trochę o was mi opowiadał.
– Naprawdę? Ciekawe co takiego. - zapytał Mike spoglądając na wróżka.
– A-a wracając do-do twojego po-pobytu tu. T-to u ko-kogo zostaniesz? - zapytał jąkając się co drugie słowo Jeremy. Słusznie zwrócił na ten fakt uwagę. Szczerzę wątpię żeby wróżek zdołał mi z tym pomóc. Jego dom na pewno jest za mały.
- Racja. Będziesz musiała przenocować więc wybierz któregoś z nas, z którym chcesz spędzić noc. – powiedział z uśmieszkiem gargulec. O jacie jak to zabrzmiało. Ta Fritz mówił, że Mike jest zwykle poważny i zimny jak skała [Hłe hłe jak śmiesznie. Przecież on jest skałą!], ale oprócz tego jest jeszcze śmieszkiem.  
Postarałam się ukryć, że zauważyłam drugie dno tego wyrażenia. Spojrzałam jeszcze raz na całą czwórkę i wybrałam.
– Vincent. - naga uniósł się ze zdziwienia gdy usłyszał swoje imię. Widocznie się tego nie spodziewał, tak samo jak reszta.
– Co?! – zapytał zszokowany.
– Spośród całej tej czwórki to ty mi najmniej ufasz. Traktujesz mnie wręcz jak wroga, a jak mówi stare przysłowie. „Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. I w dodatku może jeśli lepiej mnie poznasz to mi w końcu zaufasz.

* wieczór*

Przez resztę dnia czwórka oprowadzała mnie po lesie. Trochę też rozmawialiśmy. Niestety co mnie trochę zasmuciło Vincent trzymał się kawałek z tyłu. Nie przyłączył się. Tylko mnie obserwował. Mogłam wręcz poczuć jak jego purpurowe oczy wwiercają się mi w tył głowy, próbując dostać się do myśli i je wszystkie odczytać. Doszukać się intrygi, przez którą ktoś z tego lasu na którym mu tak bardzo zależy ucierpi. Jednak nie ważne jak długo by sprawdzał nic nie znajdzie, bo nic tam takiego nie ma.
Słońce było jakieś dwie godziny przed zachodem, gdy wszyscy wrócili do swoich domów. Wszyscy oprócz mnie i Vincenta. Stałam teraz na klifie, pod którego zboczem rozciągało się morze. Fale uderzały o skały i mogłam usłyszeć mewy, które latały nad wodą, wracając z łowów do swych gniazd.
W oddali mogłam też dostrzec stały ląd. Zawsze mnie ciekawił, ale gdybym miała wybierać między wyjazdem tam, a pozostaniem tutaj to wybieram to drugie. Ta wyspa to mój dom i zamierzam przyczynić się do tego by stała się jedną z pereł Imperium.
Moje ucho drgnęło gdy usłyszałam szelest trawy. Wyrwana z moich marzeń o przyszłości tego miejsca odwróciłam się by staną oko w oko z nagą.
Co mnie trochę zdziwiło, a jednocześnie zadowoliło jego spojrzenie nie było już tak srogie, jak przez cały dzisiejszy dzień. Czy tak dobrze działa na niego wieczór, czy ja coś nieumyślnie zrobiłam?
– Musssimy russzać marzycielko.
– Aż tak łatwo poznać, że właśnie marzyłam?
– Wpatrywałaśś sssię w sssstronę lądu jakąśś godzinę.
– Serio? – ten się tylko zaśmiał na moje pytanie i ruchem ręki wskazał żebym podążała za nim.
Szliśmy jakiś czas przez las, a słońce zaczęło już się chować za horyzontem. W końcu jednak trafiliśmy do jaskini. Vincent skierował się wprost do tej groty i już zrozumiałam, że to nasze miejsce docelowe.
– Mieszkasz w jaskini? – zapytałam.
– Tu nie ma budynków tak jak na terytorium ludzi. A w dodatku lubię tą jaskinię. – odpowiedział i mogłam stwierdzić, że to pytanie go uraziło.
– Nie to miałam na myśli. Po prostu jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś kto mieszka w jaskini. To po prostu dla mnie trochę niecodzienne... i lubię to. W końcu wiadomo, że każdy ma inne preferencję i nie ważne czy jest to budynek, czy jaskinia to bez różnicy. Dom to po prosu miejsce w którym czujemy się dobrze. – naga zaśmiał się na tą próbę sprostowania mojej wypowiedzi.
– Czy zawssze musssissz wygłasszać takie przemowy? – zapytał.
– Zawsze gdy chcę coś naprawić. Tutaj była to naprawa znaczenia mojego pytania.
– Chodź do środka. Robi się późno.
Kiedy weszliśmy do jaskini po chwili spotkała nas kompletna ciemność. Zero światła. Zaczęłam się potykać o każdą nierówność. Vincent oczywiście nie miał takiego problemu jak ja. Bo on nie ma nóg i pewnie zna tą jaskinię na pamięć.
– Jest tak ciemno, że nie mogę zobaczyć czubka własnego nosa.
– Heh. Taki już urok jaskini.
– Dobra zaraz coś na to poradzę. – stwierdziłam, po czym złożyłam ręce i wypowiedziałam pod nosem słowa zaklęcia, a w moich rękach rozjaśniało magiczne światło.
– No i jak teraz?
– Wow. – to jedyne słowo które opuściło usta Vincenta. Był nieźle zdziwiony, ale pewnie nie miał zbyt dużej styczności z taką magią.
Teraz mogłam się lepiej rozejrzeć po jaskini i przyznam, że była dość schludna. Na podłoże było naniesione trochę miękkiego mchu, a trochę dalej (czyli w miejscu do którego zapewne zmierzaliśmy) leżało trochę suchej trawy, która zgaduję że służy jako łóżko. Prawdę mówiąc to wygląda to dość przytulnie.
– Tu zwykle śśpię. Dziśś będziesssz mi towarzysszyć więc znajdź sssobie miejssssce i usssiądź. – powiedział wąż rozkładając się wygodnie na stercie traw i mchu.
Spojrzałam na magiczne światło w moich dłoniach i postanowiłam je rzucić w stronę sufitu. To zawisło tam, a ja usiadłam.
Vincent spojrzał na wiszące nad jego głową światło wciąż zafascynowany moją magią. Przyglądałam mu się puki nie usłyszałam cichutkiego plusku wody, który zwrócił moją uwagę. Dochodził z głębi jaskini, tak samo jak prawie nie widoczne lekkie błękitne światełko.
– Tam dalej jessst małe jeziorko z źródlaną wodą. Jeśśli będziessz chciała możessz iśść się tam napić, czy wziąć kąpiel lub cokolwiek innego. – poinformował naga. Pewnie musiał zauważyć to, że mnie zainteresował dźwięk wody.
Wtedy Vincent ziewnął ujawniając w ten sposób swoje ostre zęby. Aż ciarki przechodzą na sam ich widok w pełnej okazałości. Naga położył się i zamknął oczy.
– Nie zamierzasz niczego zjeść? – zapytałam. Wąż poderwał się na moje pytanie i spojrzał na mnie.
– Nie. Chyba, że to będziessz to ty... A dlaczego w ogóle pytassz?
– Wież nie chcę być zjedzona, ale przez cały dzień widziałam, że niczego nie zjadłeś. – stwierdziłam trochę zmartwiona. Podczas tego dnia ja i inni zerwaliśmy trochę owoców, ale Vincent jest mięsożercą.
Wąż stał się nieco nerwowy i wtedy... usłyszałam ryk jego żołądka. Naga wydawał się zażenowany tym co usłyszałam. Ale muszę przyznać, że trudno by było tego nie usłyszeć. Jego brzuch był naprawdę głośny.
– Po prostu nie poruszajmy tego tematu jeśli nie chcesz być tym kto zaspokoi ten głód. – ostrzegł, czy może raczej zagroził.
– Jak długo? – spytałam z troską. On spojrzał na mnie trochę zły, bo nie chciał o tym rozmawiać, lecz po chwili jego spojrzenie złagodniało, kiedy zobaczył moje zmartwienie. Westchnął głęboko.
– Dwa tygodnie, ale mogę wytrzymać jesszcze parę miesssięcy. Jeśśli nie będziessz mnie kusssić. – odparł naga. Zmartwiło mnie to, że tak długo nic nie jadł. Zaczęłam grzebać w mojej torbie, do której wcześniej spakowałam trochę prowiantu. Po chwili wyjęłam mały pakunek, kawałek chleba i mały poręczny sztylet.
Nos Vincenta wyraźnie wyczuł dość kuszący zapach, który dochodził z pakunku. Na pewno musi być dla niego dość kuszący, ponieważ był to kawałek pieczonej szynki. Prosto z królewskiej kuchni. Wąż wpatrywał się głodnym spojrzeniem w kawałek mięsa, a z jego ust ciekł ślinka na sam widok i zapach pożywienia. Też bym pewnie była taka głodna, gdybym nie jadła przez dwa tygodnie.
Ukroiłam sobie mały kawałek szynki, a resztę podałam Vincentowi. Choć z pewnością chciał wziąć ten kawałek mięsa, to cofną się trochę nie chcąc się skusić.
 N-nie powinienem. To jest twoje. - powiedział niepewnie.
– Nie właśnie, że powinieneś. Nie jadłeś przez dwa tygodnie i naprawdę nie obchodzi mnie jak długo możesz jeszcze wytrzymać. W dodatku i tak wzięłam za dużo, a mięso szybko się psuje. Przynajmniej w ten sposób mogę ci się też odwdzięczyć za nocleg. – starałam się go przekonać i chyba skutecznie. Wyciągnął ręce w stronę kawałka mięsa, ale zamiast je wziąć chwycił moje dłonie. Byłam trochę zdziwiona nie tylko jego działaniem, ale także tym że łuski na jego rękach wcale nie były tak twarde, jak mi się wydawało. Przeciwnie były miękkie i gładkie. Słyszałam, że łuski robią się twarde i sztywne jak pancerz, gdy naga nawiązuje walkę lub jest zły. Vincent był spokojny.
Podniosłam wzrok z nad naszych rąk i spojrzałam na niego. W tym momencie moje zielone oczy spotkały jego fioletowe.
– Dziękuję.


Ciąg dalszy nastąpi... Po raz drugi! I będzie tego więcej... tylko jeszcze nie wiem kiedy

niedziela, 7 maja 2017

Historia Five Night at Freddy's według mnie cz5

*godzina 3:03 w nocy*

Victor

Obudził mnie dziwny zapach. Tak jakby benzyna. Chwila benzyna?! Natychmiast wstałem z łóżka i pierwsze  co spostrzegłem to brak Renaty. O nie. Oby ten zapach był tylko moim urojeniem. Tylko kolejnym urojeniem! 
Jednak chyba ten zapach to nie tylko dzieło mojego umysłu. Jeden krok i wdepnąłem w jakąś plamę oleju na dywanie. Błagam powiedzcie, że nie dzieje się to co myślę. Renata wie o tym, ale nigdy by tego nie zrobiła! Ostatnio ma paranoje, ale przecież nie postanowiła by nas zabić! Prawda? Ha ha to... to musi być coś innego! 
Wyszedłem z sypialni. Na podłodze był ślad benzyny. Poszedłem prosto do pokoju Vincenta. Zacząłem go budzić. Spał dość ciężko, ale na szczęście jego nos wyczuł zapach łatwopalnego oleju tak samo jak mój. Vincent otworzył oczy i spojrzał na mnie zszokowany. 
 - Tato? Co się dzieje? 
 - Nie wiem, ale w całym domu jest pełno benzyny. Posłuchaj. Zabierz siostrę i wychodź stąd. W każdej chwili dom może stanąć w płomieniach. - starałem się wydać ten rozkaz ze spokojem, ale strach był wyczuwalny w moim głosie. Mój syn przeraził się tą wiadomością, ale nie miałem czasu go uspokajać. 
Opuściłem szybko jego pokój i zacząłem szukać Renaty. Z nieukrywaną obawą ruszyłem za śladem benzyny. 
Po chwili dotarłem do salonu, a tam stał Renata z kanistrem benzyny. 
 - Renata? C-co ty wyprawiasz? 
 - Spłoniesz... Spłoniesz DEMONIE! - krzyknęła, po czym wyciągnęła zapalniczkę. 
 - Renata co ty wyprawiasz?! Oszalałaś?! Przecież wszyscy zginiemy!!! Kobieto opanuj się! - kompletnie mnie nie słuchała. Była w jakimś amoku. Wzięła gazetę i ją podpaliła. Gdy chciała rzucić palący się papier w benzynę chwyciłem ją i zablokowałem przy ścianie. Na moje nieszczęście tuż obok firanki, która szybko zajęła się ogniem. 
 - Tato?! - to był głos Vincenta. Obejrzałem się i zobaczyłem, że stoi przy schodach z Alexsis w rękach. 
 - Vincent zabieraj się stą- nie zdołałem dokończyć gdy kobieca pięść trafiła mnie prosto w twarz. Na chwilę mnie przyćmiło. Nie powiem Ren ma mocny prawy sierpowy. 
 - Płońcie fioletowe poczwary. Przepadnijcie! - chciała rzucić się na Vincenta, ale jak tylko się ocknąłem po ciosie to ja rzuciłem się na nią. 
 - Vincent wynoś się stąd, ale już!!! - krzyknąłem wypluwając przy tym trochę krwi. Ten cios był naprawdę mocny. 
Na szczęście Vincent szybko opuścił dom co było zdecydowaną ulgą, bo mam przynajmniej pewność, że im nic nie będzie. A tymczasem moje płuca zaczęły napełniać się dymem. Gdy się obejrzałem zauważyłem, że ogień gwałtownie się rozrósł. Dotarł już do plam benzyny rozlanej na podłodze i teraz cały dom płoną piekielnym ogniem. 
 - Ren zabieram cię stąd! - starałem się ją podnieść lub jakoś zmusić do wyjścia z płonącego budynku, ale ona się szarpała. 
 - Nie!!! 
 - Ku*** kobieto! Może i chcesz mojej śmierci, ale za nic nie wyjdę stąd bez ciebie! - zaczęła się szarpać tylko mocniej. Płomienie odgrodziły już drogę wyjścia. Czułem na całym ciele ich żar. Ku*** butla z gazem w kuchni! W tej temperaturze niedługo eksploduje... ale nawet nie zamierzam próbować uciekać. Chciała żebym zginą. Teraz jednak kuliła się pode mną, gdy poczuła żar płomieni na swoim ciele. Z jej zamkniętych szczelnie oczu ciekły łzy. Ból. Żar. Nie do zniesienia, ale dla mnie to była nadal moja Renata, moja żona. Przysunąłem ją do mojej piersi starając się przyjąć na siebie płomienie i osłonić ją. Mimo, że to jej wina że teraz zginę, pozostawiając nasze dzieci. To doskonale pamiętam słowa, które przysiągłem jej. 
 - Aż do śmierci. - wyszeptałem ochrypłym głosem. Gardło piekło od dymu, a Ren przestała się ruszać. Teraz był tylko ból i pamięć jej uśmiechu, gdy usłyszała te słowa tamtego dnia. 

Vincent

Stałem przy ulicy wpatrując się płonący dom, wyczekując z nadzieją, że zaraz tata wybiegnie stamtąd trzymając mamę. Alexsis płakała głośno. Mogłem sam poczuć na mojej twarzy smugi łez. 
Czekałem, ale nic się nie działo, aż po chwili coś w kuchni wybuchło, przerażając mnie jeszcze bardziej. Prawie upuściłem siostrę. 
Zam zacząłem beczeć jak dziecko. Wiem przecież doskonale, że oni już nie wyjdą. Wtem usłyszałem z daleka głos syreny straży pożarnej. Niedługo tu będą i zgaszą zgliszcza domu, z którego nic nie zostało. Ale w głowie pojawiła się inna myśl niż to, że właśnie straciłem wszystko. Raczej dopiero stracę... siostrę. Jeśli nas znajdą zabiorą nas do domu dziecka. Odbiorom mi siostrę! Nie mogłem na to pozwolić. Prędko rzuciłem się do samochodu ojca. Na szczęście mam kluczyki. Szybko odjechałem jak najdalej od palącego się budynku, w którym spoczywają spopielone ciała moich rodziców. Nie mam pojęcia gdzie się udać i co robić, ale na pewno nie pozwolę zabrać mi Alexsis. Teraz została mi tylko ona. 

------------------------------------------------------------------------------
Pożar, śmierć, rozpacz, miłość. Zarówno męża do żony która straciła rozum i brata do jego młodszej siostry. Co teraz będzie? Gdy Vincent i jego malutka siostrzyczka zostali sami?