Drakonika
Ten
widok był przerażający. Maxwell ten, który podobno wszystkim tu
władał, sam był jednym z więźniów. Teraz wydaje się tak
wykończony tym wszystkim. Chciałabym mu jakoś pomóc i zrobię to.
Po to tu przybyłam, by uwolnić wszystkich także jego.
Tylko
jak to mam zrobić?
Skanowałam
wzrokiem otoczenie w nadziei, że zauważę coś co mnie nakieruje na
to co mam zrobić. Tymczasem Wilson i reszta też trochę badali
teren.
Oprócz
gramofonu, skalnego muru, koszmarnego tronu i wtyczki do różdżki
nie było tu nic. Chwila. Wtyczki do różdżki?!
Co
ja jestem głucha?! Nie zauważyłam, że Maxwell z nimi rozmawiał!
Kazał Wilsonowi włożyć różdżkę w tamto miejsce.
Szybko
zablokowałam drogę naukowcowi.
-
Nie Wilson. - powiedziałam. Wilson spojrzał na mnie trochę
zszokowany. Nic dziwnego. Najpierw wydawałam się tak zamyślona, że
aż nieobecna, a teraz po prostu go blokuję.
Spojrzałam
na różdżkę w jego rękach i już wiedziałam co mam zrobić.
Wyrwałam urządzenie z rąk Wilsona. Kiedy trzymałam różdżkę
użyłam mocy, a moje ręce zapłonęły jaśniejącym fioletowym
ogniem. Moje oczy i wzory na smoczej skórze zaczęły świecić, gdy
Cienie zapiszczały pod ogniem. Różdżka była kluczem Cieni. Ten
kto otworzy zamek zajmie miejsce na tronie. Jedynym sposobem na to by
klucz nigdy nie został użyty to go zniszczyć!
Przełamałam
różdżkę na pół gołymi rękami. Z tego narzędzia zaczęły
teraz uciekać Cienie, które spalały się w jasnych płomieniach
mocy. Wypuściłam różdżkę, a jej szczątki dość szybko po
upadku na ziemię zmieniły się w dym i proch.
Cienie
zasyczały wiedząc już z kim mają do czynienia, wiedząc że mam w
sobie tą moc i światło, które jest wstanie je zniszczyć.
Gdy
spojrzałam na resztę wszyscy byli zdziwieni. Nie, to mało
powiedziane, byli wstrząśnięci i nie mogli wydusić z siebie
słowa. Wyglądałam teraz na niewiarygodnie poważną i tak
działałam. To wręcz do mnie nie pasuje na pierwszy rzut oka. Tylko
Maxwell zdołał wydusić z siebie jedno słowo, po tym jak zobaczył
co robię i usłyszał piski Cieni.
-
E-enderDragon.
Po
tym jak wypowiedział te słowa Cienie zasyczały wściekle. Ciemne
istoty zaczęły wyłaniać się na granicy światła. Wściekłe i
gotowe by mnie zabić. By zabić największego wroga ich pani i
jedyną przeszkodę do panowania Ciemności.
Moi
towarzysze wyjęli broń, ale sądzę że będzie ona mało skuteczna
na Cienie, ale chyba i tak zamierzali walczyć. A raczej się bronić.
To moja walka i nie zamierzam nikogo narażać.
W
moich rękach pojawiły się ogniste kule (oczywiście fioletowe).
Jednak te płomienie dawały więcej światła niż zwykły ogień.
Ruszyłam na nacierające w naszą stronę cienie. Cienie skrzeczały
pod samym blaskiem płomieni, wyraźnie sama bliskość światła je
osłabia. Wyrzucałam więc ogniste kule dookoła, tak że zaczęły
rozświetlać znaczną powierzchnię terenu. Jednak cieniste dłonie
zaczynały kraść blask płomieni i je przygaszać. Muszę działać
szybko.
Wzbiłam
się w powietrze i zaczęłam rozglądać. Przelatując nad ziemią
rozświetlałam całe otoczenie, niszcząc kolejne cienie. Skąd one
się biorą? Gdzie jest księga? Księga? Najwyraźniej rozglądam
się teraz za tą książką której używał Maxwell.
Jest!
Kawałek dalej za tronem po drugiej stronie wielkiego urwiska, gdzie
nikt nie byłby w stanie jej dostrzec.
Jakie
to szczęście, że mam skrzydła i mogę przelecieć nad tą
rozpadliną. Wydaje się nie mieć końca, a jedyne co można w niej
dostrzec to czerń i nic poza tym.
Wylądowałam
po drugiej stronie urwiska, tuż przed starodawną księgą. Była
otwarta, a z jej wnętrza wylewały się strumienie cieni, pełznące
po ziemi i wpadające do kanionu oddzielającego to miejsce od
reszty. Światło które emanowało ode mnie jednak zmieniło
strumień. Cień płynący jak woda (czy może lepszym porównaniem
byłaby krew) zmienił swój bieg, tak że teraz mnie okrążał. W
tej formie jak widać jest bardzo wrażliwy na światło.
Podeszłam
wolnym krokiem w kierunku księgi. Wyszeptałam jakieś słowa w
obcym języku, których znaczenia nie znam. Ale mam już pewne
podejrzenia co do tego co to za język, lecz jeszcze postaram się
poszukać informacji w bibliotece lub u Lilej.
Po
wypowiedzeniu słów zaklęcia w mojej prawej ręce jasny płomień
przybrał formę ostrza miecza. Był zaklęty, na jego powierzchni
można było dostrzec połyskujące runy układające się w zaklęte
związane z niezwykłym ostrzem. Sam mieczy wydawał się stworzony z
jakiegoś kryształu, jak … Diament? Dlaczego akurat ten materiał?
Nie mam pojęcia.
Odwróciłam
wzrok od miecza i ponownie spojrzałam na księgę. Stałam teraz tuż
przed nią. Uniosłam ostrze i chwyciłam je oburącz. Właśnie
miałam je opuścić i ostatecznie zniszczyć księgę, kiedy nagle
moje zmysły zaalarmowały mnie o zagrożeniu. Usłyszałam szybki
szum powietrza, a potem duży cień uderzył we mnie. Impet uderzenia
wysłał mnie parę metrów dalej. Wciąż trzymałam jednak ostrze
mimo, że zostałam powalona.
Spojrzałam
w miejsce w którym przed chwilą stałam, jednak nie mogłam nic
dostrzec.
W
jednej chwili z czarnej ściany wyłoniła się cienista ręka, która
chwyciła mnie w jednej chwili. Nawet nie miałam czasu na reakcje.
Światło
z moich wzorów na smoczej łusce przygasło zduszone przez rękę
Cienia. Próbowałam walczyć, ale to było bezskutecznie. Mroczna
dłoń nie drgnęła ani trochę. Po krótkiej chwili usłyszałam
kroki. Ktoś się do mnie zbliżał z strony z której pojawiła się
ręka.
Przypatrywałam
się uważnie ciemności czekając jak tajemnicza postać będzie na
tyle blisko żebym mogła choćby dojrzeć jej rysy.
Tak
jak się spodziewałam pojawiła się postać. Kobieta na pierwszy
rzut oka, ale nie tylko. Był to Cień. Ale jakim cudem ten przybrał
kształt kobiety szczupłej kobiety? To przypomina trochę…
Charlie!
Gdy
postać zbliżyła się na tyle bym mogła zobaczyć jej twarz
rzeczywiście okazało się, że to ona. Jednak teraz ta kobieta
przypominała raczej Cień niż człowieka.
Jej
oczy były czarne z małymi białymi punkcikami wpatrującymi się we
mnie, a jej ciemne usta tworzyły mały rozbawiony i zły uśmieszek.
Całe jej ciało oprócz twarzy było czarne i takie samo jak reszty
cieni. Choć bardziej fizyczne.
-
EnderDragon. Hah!
Witaj mój stary wrogu. Choć szczerzę wątpię, że mnie znasz. To
jednak nasze pierwsze spotkanie od czasu gdy zajęłaś miejsce swej
MATKI! Pierwsze osobiste. Spotykałyśmy się już wcześniej, ale
jak dotąd używałam tylko nieświadomych pionków. Jak ci się
podoba gdy stajesz z swoim wrogiem twarzą w twarz?
-
Przede wszystkim to nie stoisz tu przede mną. Tu stoi Charlie której
ciała używasz Ciemności. Dlatego zostaw ją!
-
Och głupie dziecko.
Charlie tu nie ma. Jestem tylko ja.
-
Pfff Akurat! Gdybyś była tu tylko ty w tych oczach nie widziałabym
tej małej białej iskierki. Iskierki świadomości Charlie! Wiem że
tam jest, wiem że ją więzisz! Odebrałaś jej ciało więc zostaw
ją! - dłoń trzymająca
mnie zaczęła się zaciskać. Poczułam straszliwy ból i słyszałam
dźwięk pękających kości w moich skrzydłach. Skrzywiłam się z
bólu, lecz nie krzyknęłam. Nie zamierzam dać jej satysfakcji.
-
Może i masz rację,
ale dlaczego sądzisz że ją tak po prostu zostawię? Ona sama
przyjęła ten los.
-
Oszukana twymi kłamstwami i pokusami. - syknęłam wściekle. Mój
głos był zmieszany z morderczym jadem.
-
Co nie zmienia
faktu, że teraz ten żałosny człowiek jest MÓJ! I pozostanie
moja, a kiedy cię zabiję wszyscy, których próbowałaś tak
chronić będą należeć do MNIE! -
W tym momencie Charlie wyciągnęła w moją stronę drugą rękę. -
Wystarczy tylko
oderwać głowę.
Teraz
nadeszła drobna chwila paniki. Nie mogłam się ruszyć, a dłoń
zaczęła wolno bez pośpiechu kierować się w stronę mojej twarzy.
-
Charlie wiem że mnie słyszysz! Posłuchaj mogę ci pomóc! Pomóc
tobie i Maxwellowi! Jedyne co musisz robić to walczyć! Nie pozwól
jej sobą kierować! Mogę was wszystkich uratować tylko daj mi
szansę to zrobić! Charlie!!!
-
To żałos- C-co? -
Sama nie więżę, ale poskutkowało. Ręka która była teraz tuż
przed moją twarzą zatrzymała się. Drżąc ale zatrzymała. Mimo
tego druga ręka wciąż trzymała mnie w bardzo
ciasnym uścisku.
Wtem
znikąd pojawił się bumerang. Podpalony. Przeleciał przez wielkie
cieniste łapy przecinając je. Reszta która mnie trzymała
rozpłynęła się, a ja padłam na ziemię. Charlie krzyknęła, a
na ziemię spłynęło trochę czarnej posoki. To krew? Czy cienie
mają coś podobnego do krwi, bo to krwią ludzką nie można nazwać.
Spojrzałam
szybko na bumerang, który właśnie zawrócił. Teraz leci do tego
kto go wypuściła, czyli do … Wilsona! Mogę powiedzieć do kogo,
bo bumerang był podpalony, a ogień daje światło.
Chwycił
przedmiot lewą ręką, po czym z prędkością światła rzucił go
na ziemie. Mogłam dostrzec nawet z tak daleka, że poparzył sobie
dłoń. Choć ta lewa nie wygląda normalnie to nadal ręka.
Jak
widać musiał zauważyć z drugiej strony przepaści, że mam
kłopoty, ale teraz zastanawiam się. Skąd on do jasnej ciasnej
wziął bumerang?! Nieważne.
Skupiłam
się teraz na swojej sytuacji, a nie na tym skąd Wilson bierze
bumerangi. Charlie wciąż jeszcze była obezwładnione (przez brak
rąk), ale ręce zaczynały się tworzyć na nowo. Z tej samej posoki
która wypływała z ran. No super i fuj! Miecz leżał koło mnie.
Szybko
chwyciłam ostrze i ruszyłam w stronę księgi. Teraz cienie z jej
wnętrza nie płynęły w stronę przepaści, ale w stronę Charlie,
ale wciąż trzymały się ode mnie z daleka.
Podniosłam
miecz i wbiłam środek księgi. Rozległ się głośny i bolesny syk
cieni, a ziemia się zatrzęsła. Zaczęłam szeptać jakieś słowa,
a runy na mieczu coraz mocniej się jarzyły. W pewnym momencie
światło było tak jasne, że jedyne co widziałam to biel.
Naprawdę
przepraszam, że tak długo nic nie było na blogu, ale wena
całkowicie mnie opuściła. Dzięki Bogu Stwórcy Jedynemu mojemu,
że wena powróciła. Czy on ją przywrócił? Nie wiem piszę to w
niedziele. To pewnie jego sprawka, że jednak to napisałam, a nie
grałam w Dragon Age Początek. Jestem zła wiem. Grać w gry
rozdziału napisać to już nie łaska. Jeszcze raz przepraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz