niedziela, 25 czerwca 2017

Slenderman X Alexsis the Purple Girl Prolog

SlendermanX
Alexsis the Purple Girl


Ta historia opowiada o losach młodszej siostrze Purple Guy’a po jego śmierci.
Czy może raczej tajemniczym zniknięciu, w końcu nikt nie ma pojęcia co stało się z Vincentem.
Wyszedł do pracy (choć pizzeria była zamknięta) i już nie wrócił.
Młoda Alexsis trafiła do paskudnej rodziny zastępczej. Nie biją jej i nie terroryzują, ale po prostu mają ją gdzieś.
Gdy dziewczynka wdała się w kłopoty i została wydalona ze szkoły ”rodzice” nie przejmowali się zbytnio znalezieniem jakiejś innej.
Wysłali ją do pierwszej lepszej szkoły z internatem.
Nie uwierzycie jaka to szkoła.
Sama nie wierzę, że ona tam trafiła. Jakim nieodpowiedzialnym rodzicem trzeba być by wysłać dziecko do szkoły dla morderców?!
A to dopiero początek życia nowej Proxy Slendermana!
Co jeszcze?

niedziela, 18 czerwca 2017

Rozdział 15 Walka z cieniami

Drakonika

Ten widok był przerażający. Maxwell ten, który podobno wszystkim tu władał, sam był jednym z więźniów. Teraz wydaje się tak wykończony tym wszystkim. Chciałabym mu jakoś pomóc i zrobię to. Po to tu przybyłam, by uwolnić wszystkich także jego.
Tylko jak to mam zrobić?
Skanowałam wzrokiem otoczenie w nadziei, że zauważę coś co mnie nakieruje na to co mam zrobić. Tymczasem Wilson i reszta też trochę badali teren.
Oprócz gramofonu, skalnego muru, koszmarnego tronu i wtyczki do różdżki nie było tu nic. Chwila. Wtyczki do różdżki?!
Co ja jestem głucha?! Nie zauważyłam, że Maxwell z nimi rozmawiał! Kazał Wilsonowi włożyć różdżkę w tamto miejsce.
Szybko zablokowałam drogę naukowcowi.
- Nie Wilson. - powiedziałam. Wilson spojrzał na mnie trochę zszokowany. Nic dziwnego. Najpierw wydawałam się tak zamyślona, że aż nieobecna, a teraz po prostu go blokuję.
Spojrzałam na różdżkę w jego rękach i już wiedziałam co mam zrobić. Wyrwałam urządzenie z rąk Wilsona. Kiedy trzymałam różdżkę użyłam mocy, a moje ręce zapłonęły jaśniejącym fioletowym ogniem. Moje oczy i wzory na smoczej skórze zaczęły świecić, gdy Cienie zapiszczały pod ogniem. Różdżka była kluczem Cieni. Ten kto otworzy zamek zajmie miejsce na tronie. Jedynym sposobem na to by klucz nigdy nie został użyty to go zniszczyć!
Przełamałam różdżkę na pół gołymi rękami. Z tego narzędzia zaczęły teraz uciekać Cienie, które spalały się w jasnych płomieniach mocy. Wypuściłam różdżkę, a jej szczątki dość szybko po upadku na ziemię zmieniły się w dym i proch.
Cienie zasyczały wiedząc już z kim mają do czynienia, wiedząc że mam w sobie tą moc i światło, które jest wstanie je zniszczyć.
Gdy spojrzałam na resztę wszyscy byli zdziwieni. Nie, to mało powiedziane, byli wstrząśnięci i nie mogli wydusić z siebie słowa. Wyglądałam teraz na niewiarygodnie poważną i tak działałam. To wręcz do mnie nie pasuje na pierwszy rzut oka. Tylko Maxwell zdołał wydusić z siebie jedno słowo, po tym jak zobaczył co robię i usłyszał piski Cieni.
- E-enderDragon.
Po tym jak wypowiedział te słowa Cienie zasyczały wściekle. Ciemne istoty zaczęły wyłaniać się na granicy światła. Wściekłe i gotowe by mnie zabić. By zabić największego wroga ich pani i jedyną przeszkodę do panowania Ciemności.
Moi towarzysze wyjęli broń, ale sądzę że będzie ona mało skuteczna na Cienie, ale chyba i tak zamierzali walczyć. A raczej się bronić. To moja walka i nie zamierzam nikogo narażać.
W moich rękach pojawiły się ogniste kule (oczywiście fioletowe). Jednak te płomienie dawały więcej światła niż zwykły ogień. Ruszyłam na nacierające w naszą stronę cienie. Cienie skrzeczały pod samym blaskiem płomieni, wyraźnie sama bliskość światła je osłabia. Wyrzucałam więc ogniste kule dookoła, tak że zaczęły rozświetlać znaczną powierzchnię terenu. Jednak cieniste dłonie zaczynały kraść blask płomieni i je przygaszać. Muszę działać szybko.
Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam rozglądać. Przelatując nad ziemią rozświetlałam całe otoczenie, niszcząc kolejne cienie. Skąd one się biorą? Gdzie jest księga? Księga? Najwyraźniej rozglądam się teraz za tą książką której używał Maxwell.
Jest! Kawałek dalej za tronem po drugiej stronie wielkiego urwiska, gdzie nikt nie byłby w stanie jej dostrzec.
Jakie to szczęście, że mam skrzydła i mogę przelecieć nad tą rozpadliną. Wydaje się nie mieć końca, a jedyne co można w niej dostrzec to czerń i nic poza tym.
Wylądowałam po drugiej stronie urwiska, tuż przed starodawną księgą. Była otwarta, a z jej wnętrza wylewały się strumienie cieni, pełznące po ziemi i wpadające do kanionu oddzielającego to miejsce od reszty. Światło które emanowało ode mnie jednak zmieniło strumień. Cień płynący jak woda (czy może lepszym porównaniem byłaby krew) zmienił swój bieg, tak że teraz mnie okrążał. W tej formie jak widać jest bardzo wrażliwy na światło.
Podeszłam wolnym krokiem w kierunku księgi. Wyszeptałam jakieś słowa w obcym języku, których znaczenia nie znam. Ale mam już pewne podejrzenia co do tego co to za język, lecz jeszcze postaram się poszukać informacji w bibliotece lub u Lilej.
Po wypowiedzeniu słów zaklęcia w mojej prawej ręce jasny płomień przybrał formę ostrza miecza. Był zaklęty, na jego powierzchni można było dostrzec połyskujące runy układające się w zaklęte związane z niezwykłym ostrzem. Sam mieczy wydawał się stworzony z jakiegoś kryształu, jak … Diament? Dlaczego akurat ten materiał? Nie mam pojęcia.
Odwróciłam wzrok od miecza i ponownie spojrzałam na księgę. Stałam teraz tuż przed nią. Uniosłam ostrze i chwyciłam je oburącz. Właśnie miałam je opuścić i ostatecznie zniszczyć księgę, kiedy nagle moje zmysły zaalarmowały mnie o zagrożeniu. Usłyszałam szybki szum powietrza, a potem duży cień uderzył we mnie. Impet uderzenia wysłał mnie parę metrów dalej. Wciąż trzymałam jednak ostrze mimo, że zostałam powalona.
Spojrzałam w miejsce w którym przed chwilą stałam, jednak nie mogłam nic dostrzec.
W jednej chwili z czarnej ściany wyłoniła się cienista ręka, która chwyciła mnie w jednej chwili. Nawet nie miałam czasu na reakcje.
Światło z moich wzorów na smoczej łusce przygasło zduszone przez rękę Cienia. Próbowałam walczyć, ale to było bezskutecznie. Mroczna dłoń nie drgnęła ani trochę. Po krótkiej chwili usłyszałam kroki. Ktoś się do mnie zbliżał z strony z której pojawiła się ręka.
Przypatrywałam się uważnie ciemności czekając jak tajemnicza postać będzie na tyle blisko żebym mogła choćby dojrzeć jej rysy.
Tak jak się spodziewałam pojawiła się postać. Kobieta na pierwszy rzut oka, ale nie tylko. Był to Cień. Ale jakim cudem ten przybrał kształt kobiety szczupłej kobiety? To przypomina trochę… Charlie!
Gdy postać zbliżyła się na tyle bym mogła zobaczyć jej twarz rzeczywiście okazało się, że to ona. Jednak teraz ta kobieta przypominała raczej Cień niż człowieka.
Jej oczy były czarne z małymi białymi punkcikami wpatrującymi się we mnie, a jej ciemne usta tworzyły mały rozbawiony i zły uśmieszek. Całe jej ciało oprócz twarzy było czarne i takie samo jak reszty cieni. Choć bardziej fizyczne.
- EnderDragon. Hah! Witaj mój stary wrogu. Choć szczerzę wątpię, że mnie znasz. To jednak nasze pierwsze spotkanie od czasu gdy zajęłaś miejsce swej MATKI! Pierwsze osobiste. Spotykałyśmy się już wcześniej, ale jak dotąd używałam tylko nieświadomych pionków. Jak ci się podoba gdy stajesz z swoim wrogiem twarzą w twarz?
- Przede wszystkim to nie stoisz tu przede mną. Tu stoi Charlie której ciała używasz Ciemności. Dlatego zostaw ją!
- Och głupie dziecko. Charlie tu nie ma. Jestem tylko ja.
- Pfff Akurat! Gdybyś była tu tylko ty w tych oczach nie widziałabym tej małej białej iskierki. Iskierki świadomości Charlie! Wiem że tam jest, wiem że ją więzisz! Odebrałaś jej ciało więc zostaw ją! - dłoń trzymająca mnie zaczęła się zaciskać. Poczułam straszliwy ból i słyszałam dźwięk pękających kości w moich skrzydłach. Skrzywiłam się z bólu, lecz nie krzyknęłam. Nie zamierzam dać jej satysfakcji.
- Może i masz rację, ale dlaczego sądzisz że ją tak po prostu zostawię? Ona sama przyjęła ten los.
- Oszukana twymi kłamstwami i pokusami. - syknęłam wściekle. Mój głos był zmieszany z morderczym jadem.
- Co nie zmienia faktu, że teraz ten żałosny człowiek jest MÓJ! I pozostanie moja, a kiedy cię zabiję wszyscy, których próbowałaś tak chronić będą należeć do MNIE! - W tym momencie Charlie wyciągnęła w moją stronę drugą rękę. - Wystarczy tylko oderwać głowę.
Teraz nadeszła drobna chwila paniki. Nie mogłam się ruszyć, a dłoń zaczęła wolno bez pośpiechu kierować się w stronę mojej twarzy.
- Charlie wiem że mnie słyszysz! Posłuchaj mogę ci pomóc! Pomóc tobie i Maxwellowi! Jedyne co musisz robić to walczyć! Nie pozwól jej sobą kierować! Mogę was wszystkich uratować tylko daj mi szansę to zrobić! Charlie!!!
- To żałos- C-co? - Sama nie więżę, ale poskutkowało. Ręka która była teraz tuż przed moją twarzą zatrzymała się. Drżąc ale zatrzymała. Mimo tego druga ręka wciąż trzymała mnie w bardzo ciasnym uścisku.
Wtem znikąd pojawił się bumerang. Podpalony. Przeleciał przez wielkie cieniste łapy przecinając je. Reszta która mnie trzymała rozpłynęła się, a ja padłam na ziemię. Charlie krzyknęła, a na ziemię spłynęło trochę czarnej posoki. To krew? Czy cienie mają coś podobnego do krwi, bo to krwią ludzką nie można nazwać.
Spojrzałam szybko na bumerang, który właśnie zawrócił. Teraz leci do tego kto go wypuściła, czyli do … Wilsona! Mogę powiedzieć do kogo, bo bumerang był podpalony, a ogień daje światło.
Chwycił przedmiot lewą ręką, po czym z prędkością światła rzucił go na ziemie. Mogłam dostrzec nawet z tak daleka, że poparzył sobie dłoń. Choć ta lewa nie wygląda normalnie to nadal ręka.
Jak widać musiał zauważyć z drugiej strony przepaści, że mam kłopoty, ale teraz zastanawiam się. Skąd on do jasnej ciasnej wziął bumerang?! Nieważne.
Skupiłam się teraz na swojej sytuacji, a nie na tym skąd Wilson bierze bumerangi. Charlie wciąż jeszcze była obezwładnione (przez brak rąk), ale ręce zaczynały się tworzyć na nowo. Z tej samej posoki która wypływała z ran. No super i fuj! Miecz leżał koło mnie.
Szybko chwyciłam ostrze i ruszyłam w stronę księgi. Teraz cienie z jej wnętrza nie płynęły w stronę przepaści, ale w stronę Charlie, ale wciąż trzymały się ode mnie z daleka.
Podniosłam miecz i wbiłam środek księgi. Rozległ się głośny i bolesny syk cieni, a ziemia się zatrzęsła. Zaczęłam szeptać jakieś słowa, a runy na mieczu coraz mocniej się jarzyły. W pewnym momencie światło było tak jasne, że jedyne co widziałam to biel.



Naprawdę przepraszam, że tak długo nic nie było na blogu, ale wena całkowicie mnie opuściła. Dzięki Bogu Stwórcy Jedynemu mojemu, że wena powróciła. Czy on ją przywrócił? Nie wiem piszę to w niedziele. To pewnie jego sprawka, że jednak to napisałam, a nie grałam w Dragon Age Początek. Jestem zła wiem. Grać w gry rozdziału napisać to już nie łaska. Jeszcze raz przepraszam!